wtorek, 25 grudnia 2012


SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU

W starożytności, w kręgu krajów kultury śródziemnomorskiej, Nowy Rok był obchodzony 1 marca. Dopiero w 45 roku przed naszą erą Juliusz Cezar wprowadził reformę kalendarza, według którego nowy rok rozpoczynał się 1 stycznia. Z końcem XIX wieku zrodził się zwyczaj hucznego pożegnania starego oku i powitania nowego. Odbywa się to w noc sylwestrową. Istnieją przypuszczenia, że zwyczaj ten wywodzi się od pewnego wydarzenia. Według proroctwa Sybilli 31 grudnia 999 roku miał nastąpić koniec świata. Gdy to oczekiwane ze strachem zdarzenie nie pojawiło się, lud rzymski wyległ na ulice miasta, śpiewając i tańcząc z radości. Było to za czasów papieża Sylwestra II. Stąd zapewne nazwa nocy sylwestrowej. Istnieje humorystyczna analogia między rokiem 999 a 2012. My też mieliśmy doczekać się końca świata przepowiedzianego przez Majów. Skoro nie nastąpił, cieszmy się z nadejścia Nowego Roku tak jak czynił to niegdyś lud rzymski. Jest ludowe przysłowie: "Nowy Rok nastaje, każdemu ochoty dodaje".
Mija rok 2012. Jak w sztafecie, przekazuje on pałeczkę nowemu, 2013-temu.

Szkoła florencka. Domenico Ghirlandaio (1449 - 1494). Nauczyciel Michała Anioła. Portret starca z dzieckiem. Obraz znajduje się w Luwrze.
Uruchamiając swoją wyobraźnię można to dzieło włoskiego malarza okresu quatrocento przyjąć jako symboliczne przedstawienie mijającego roku witającego się z nowym. Nie było to oczywiście intencją artysty. Scena ta może jednak oglądającemu nasunąć refleksję o przemijaniu. Nowe zastępuje odchodzące. Miejmy nadzieję, że mijający rok zabierze ze sobą wszystkie chore przejawy życia społecznego, a nadchodzący rok będzie zdrowy i piękny jak dziecko na obrazie Ghirlandaio.
    

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Cicha noc
Wszystkim odwiedzającym ten blog składam serdeczne życzenia miłych spotkań z rodziną i przyjaciółmi przy wigilijnym stole.
Wspominając trudne wigilie w historii Polski, warto cieszyć się tym pięknym świętem w wolnej Ojczyźnie. Życzę więc, aby zgodnie z polską tradycją wyciszyć negatywne uczucia, obecne niestety teraz w naszym kraju i pojednać się w tę cichą noc grudniową


Wystawa szopek krakowskich 

środa, 21 listopada 2012


I mamy swojego Breivika

Doczekaliśmy się swojego Breivika. Niestety! Polskie społeczeństwo, moim zdaniem, nie jest tu bez winy. W wielu kręgach szerzy się kult nienawiści. A niechlubny przykład dają tu niektóre osoby publiczne. Już kiedyś napisałam, że zamieniły one słynne powiedzenie Kartezjusza "Cogito ergo sum" (myślę , więc jestem) na " Odi ergo sum" (nienawidzę, więc jestem). Osoby te usiłują poprzez szerzenie nienawiści zdobyć popularność wśród Polaków. I teraz mamy tego skutki. Zawsze znajdą się jednostki niezrównoważone psychicznie, podatne na nienawistne hasła. Jeżeli na dodatek mają możliwości, tak jak w wypadku naszego potencjalnego terrorysty, stworzyć śmiercionośne zagrożenie dla wielu ludzi, to może stać się wielkie nieszczęście. Wygłaszanie nieodpowiedzialnych twierdzeń, szerzenie głupich i niesprawdzonych wiadomości celem podsycania nienawiści, to otwieranie bramy terroryzmowi. 

poniedziałek, 5 listopada 2012

Oni pokochali Polskę

W naszym domu we Lwowie ukrywał się przez pewien czas, przed sowieckim aresztowaniem, zastępca dowódcy leśnych oddziałów 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich, kapitan Dragan Mihajlo Sotirovic. Był on oficerem armii jugosłowiańskiej. Po ucieczce z niewoli niemieckiej walczył w szeregach Armii Krajowej. W czasie pobytu w naszym domu przekonaliśmy się jak oddany był Polsce. O Draży, tak brzmiał jego konspiracyjny pseudonim, więcej można przeczytać w moim wpisie pod tytułem - Znowu w "sowieckim raju" (29 marca 2010 roku).
Draża nie był wyjątkiem. Przykładem innego obcokrajowca w szeregach Armii Krajowej był Anglik Ron Jeffery. Napisał on o swoich wojennych przeżyciach w Polsce bardzo ciekawą książkę pod tytułem "Wisła jak krew czerwona". Opatrzył ją wstępem Jan Nowak Jeziorański, były dyrektor polskiej rozgłośni Radia Wolna Europa. Ron Jeffery wiosną 1940 roku dostał się we Francji do niewoli niemieckiej. Przewieziony został do obozu w Rzeszy. Próbował uciec, ale został złapany. Po pewnym czasie został przeniesiony do obozu w Łodzi. Tu udało mu się nawiązać kontakt z polskim podziemiem. Przetransportowano go przez zieloną granicę do Generalnego Gubernatorstwa (Łódź wcielona została do Rzeszy). Znał dobrze język niemiecki, więc po odpowiednim przeszkoleniu pełnił służbę w wywiadzie. Ron Jeffery wiernie i interesująco opisuje ówczesną sytuację w okupowanej Warszawie. Wyraża przy tym swój podziw dla Polaków prowadzących podziemną walkę z Niemcami. W tej nowej, drugiej ojczyźnie odnalazł też miłość swego życia, młodą Polkę, która została jego żoną. Książkę tego dzielnego Anglika czyta się jak powieść sensacyjną. Ja znalazłam w niej wiele analogii do tego, co przeżywaliśmy w okupowanym Lwowie. Dla młodych Polaków może być to pouczająca, a równocześnie ciekawa lektura.    

środa, 31 października 2012

Wschodnia bajka

 Daleko stąd żyje pewien król. Ten władca wielkiego kraju mieszka we wspaniałym pałacu, w ogromnym mieście. Największym jego pragnieniem było zawsze podporządkowanie sobie innych krajów. Te dążenia są zgodne z tradycją jego wielkiego kraju. Król ciągle przemyśliwuje, jak doprowadzić do tego, żeby decydować o losach całego świata. Ten jednak, ku niezadowoleniu władcy, zmienia się i coraz trudniej jest dominować nad innymi. Szczególnie krnąbrym był zawsze i jest sąsiad z zachodu. Nie tak dawno urzędnicy tego zachodniego kraju padali na twarz przed każdym właścicielem  wspaniałego pałacu. Dziś jednak nie chcą mu się podporządkować. Nie podoba to się królowi. Władca ma jednak szczęście. W kraju przy zachodniej granicy żyje bowiem dziwny lud. Zamiast cieszyć się odzyskaną wolnością, wprowadzać niezbędne reformy potrzebne mieszkańcom, ciągle karmiony jest idiotycznymi wiadomościami doprowadzającymi do niekończących się kłótni. Obrzucanie się wyzwiskami, kretyńskie oskarżenia, wypowiedzi świadczące o chorobie umysłowej niektórych przywódców – to codzienność oszołomionych mieszkańców tego kraju. Władca wielkiego państwa zaciera ręce. Nie muszę się martwić, myśli. Ludzie w tym wstrętnym kraju sami zniszczą się wzajemnie, pociągając swoją ojczyznę w przepaść.

niedziela, 28 października 2012

Czerwień, złoto i biel

Jeszcze nie opadły liście, jeszcze kwitną jesienne kwiaty, a tu niespodziewanie spadł śnieg. Dzieci się cieszą, właściciele samochodów martwią, że nie zdążyli zmienić opon z letnich na zimowe, drogowcy zachodzą w głowę, jak uporać się z tym nowym kłopotem, a ja patrzę przez okno i podziwiam piękny widok. Jeszcze kilka dni temu było ciepło, nawet latały motyle. Mam nadzieję, że znalazły schronienie na zimę. W dzieciństwie miałam jednej zimy pawika, który schronił się u nas w domu. Przezimował siedząc w zacisznym kąciku przy drzwiach do ogrodu. Niektórzy ludzie tęsknią za klimatem krajów południowych. Ja zaś uważam, że zmienność naszej pogody daje wiele estetycznych wrażeń. Każda pora roku ma swój urok.  








 

środa, 24 października 2012

Winy ojców

Właśnie skończyłam czytać książkę pod tytułem "Kraj mojego ojca". Napisała ją niemiecka dziennikarka Wibke Bruhns. Jest to saga rodzinna rozpoczynająca się na przełomie XV i XVI wieku, a kończąca w 1944 roku. Autorka jest córką majora Abwehry straconego 26 sierpnia 1944 roku za zdradę stanu. 20 lipca 1944 roku miał miejsce nieudany zamach na Hitlera w jego kwaterze, "Wilczym Szańcu", w Prusach Wschodnich. W spisku uczestniczyła grupa oficerów Wehrmachtu. Ojciec autorki został skazany i powieszony za to, że choć sam nie należał do spiskowców, nie zadenuncjował ich, choć wiedział o planie zamachu (jeden ze spiskowców był jego zięciem). Na chwilę wrócę do własnych wspomnień z tego czasu. Przed wojną nasz ogród we Lwowie graniczył z ogrodem pewnego niemieckiego małżeństwa. Ich syn był w wieku moich dwóch braci - Stefana i Wojtka. Jako najbliższy sąsiad, Gucio uczestniczył we wszystkich zabawach, jakie odbywały się na naszym ogrodowym "boisku". A były to mecze piłki nożnej, najrozmaitsze zawody sportowe i różne gry. W zimie wszystkie dzieci z Górki Jacka zjeżdżały na nartach z pobliskich wzgórz. Zawsze uczestniczył w tych śnieżnych szaleństwach także nasz niemiecki sąsiad. W 1944 roku, gdy front zbliżał się do Lwowa, co odczuwalne było przez nasilające się bombardowania miasta przez sowieckie samoloty, zjawił się w naszym domu niespodziewany gość. Był to Gucio w mundurze oficera Wehrmachtu. Przyjęty został przez moich braci chłodno. Wszak ten towarzysz młodzieńczych rozrywek był teraz uczestnikiem wrogich Polsce działań. Zapamiętałam sobie znamienne zdanie z relacji Stefana z tej wizyty. Gucio, który przyjechał z frontu pod Tarnopolem, powiedział: Niemcy przegrywają wojnę. Zwątpienie w zwycięstwo było zatem w tym czasie częste wśród oficerów Wehrmachtu. Te nastroje w armii niemieckiej owocowały planami zgładzenia Hitlera. Celem miało być odwrócenie biegu historii. Odwiedziny Gucia opisuję dokładnie we wpisie p.t. "Pod okupacją niemiecką" z dnia 29 III 2010 r. w rozdziale "Gdzie są chłopcy z tamtych lat".
Podczas czytania książki Wibke Bruhns zwrócił moją uwagę psychologiczny aspekt tej opowieści. Autorka miała zaledwie 6 lat, gdy skończyła się wojna. Była najmłodszą z pięciorga rodzeństwa. Nie mogła wiele wiedzieć o swym ojcu z własnego doświadczenia. Pisząc książkę poddawana była sprzecznym uczuciom. Z jednej strony miłość do ojca, a z drugiej potępienie jego czynów. Nie mogła pojąć  dlaczego jej rodzice z entuzjazmem przyjęli zbrodniczą ideologię nazistów. Oboje byli członkami partii. Uwielbiali Hitlera i aprobowali wszystkie jego poczynania. Akceptowali obozy koncentracyjne, mordowanie Żydów, okrucieństwa wobec ludności na okupowanych terenach. Przez pewien czas ojciec autorki był członkiem SS. Swoją "sagę" pisarka wywiodła opierając się na dokumentach rodzinnych, licznych listach i fotografiach. Dzieje tego kupieckiego rodu przedstawia na tle historii Niemiec i ogólnie Europy. W wielu fragmentach opowieści daje autorka historyczne i psychologiczne wytłumaczenie zjawiska zauroczenia prawie całego narodu niemieckiego postacią Hitlera. Jeszcze przed pierwszą wojną światową niemieccy ojcowie organizowali dla rozrywki swoim małym synkom "gry wojenne". Kilkuletnich chłopców uczono rzymskiej maksymy: "Dulce et decorum est pro patria mori" co znaczy " słodko i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę". Takie wychowanie musiało przynieść efekty. Pisarka wnikliwie analizuje przyczyny aprobaty hitleryzmu przez społeczeństwo niemieckie przedstawiając sytuację gospodarczą, stosunki społeczne i ogólną frustrację Niemców po klęsce w pierwszej wojnie światowej. 
Dzieci nie ponoszą winy za zbrodnie swoich ojców, ale dobrze jest, gdy wyrażają potępienie dla ich barbarzyńskich czynów. Daje to nadzieję, że podobne niegodziwości nigdy już się nie powtórzą.

.  

niedziela, 14 października 2012

Podniebni podróżnicy

Koniec września i początek października to okres pięknego zjawiska w przyrodzie. Mam na myśli tak zwane "babie lato". Można wtedy zaobserwować leżące na roślinach lub unoszące się w powietrzu strzępy białych, gęstych pajęczyn, przypominających bawełnę, z której dawnymi czasy kobiety siedząc przy kołowrotkach przędły nici. Stąd pewnie nazwa. Pajęczyny te tworzą młode pajączki z wielu rodzin. Przy pięknej, acz wietrznej pogodzie, pajączki przyczepione do pajęczynki porywane są przez wiatr i unoszone na duże odległości od miejsca ich urodzenia. Podróż odbywa się na wysokości około 2000m. Wędrują przeważnie samice. Po pewnym czasie pajączki w locie zwijają nici pajęcze w kulkę i opuszczają się na niej na ziemię, jak na spadochronie. Wtedy opuszczają swoją "lotnię" i rozpoczynają wędrówkę w poszukiwaniu schronienia na zimę. A pajęczynkami zajmuje się wiatr. Rozwleka je po krzakach, płotach, zawiesza na gałęziach drzew, dając to piękne zjawisko, jakim jest "babie lato". 

sobota, 13 października 2012

Pamiętam

Pamiętam czas wojny i dlatego uważam za słuszną decyzję o przyznaniu Pokojowej Nagrody Nobla Unii Europejskiej. Europejczycy od wieków byli nękani wojnami. Między różnymi narodami Europy istniała wrogość nie do przezwyciężenia. Wybuchały wyniszczające konflikty zbrojne. Między pierwszą, a drugą wojną światową upłynęło zaledwie 20 lat. Cierpienia ludzi, jakie wojny te spowodowały, są ogromne. Idea Zjednoczonej Europy opiera się na braterstwie narodów, a nie na wrogości. Ta zasada zaowocowała kilkudziesięcioma latami pokoju na naszym kontynencie. Pomimo niedoskonałości Unii Europejskiej, która z wieloma problemami nie umiała i dalej nie potrafi sobie poradzić, jest to organizacja starająca się zapewnić krajom europejskim pokojowy rozwój. A pokój, to wartość nie do przecenienia.  


wtorek, 9 października 2012

Życie zaczyna się po sześćdziesiątce

"Życie zaczyna się po sześćdziesiątce" - to tytuł książki francuskiego pisarza, Bernarda Olliviera. Nie ma w niej rad, jak w tym okresie życia należy się odżywiać, ani jakie stosować ćwiczenia gimnastyczne, czy też poprawiać sobie humor. Autor tej pogodnej, ciekawej i optymistycznej opowieści przedstawia nam swój, pomyślnie zrealizowany pomysł na życie po przejściu na emeryturę. Znalazłszy się w swym, opustoszałym po śmierci ukochanej żony i odejściu dorosłych dzieci, paryskim mieszkaniu zaczął zastanawiać się, jak wypełnić wolny czas, którym w nowej sytuacji dysponował. Postanowił spożytkować go na piesze wędrówki. Najpierw dla sprawdzenia swoich możliwości w tym zakresie odbył, jak średniowieczny pątnik, pielgrzymkę z Paryża do Santiago de Compostela. Przekonawszy się, jak wspaniałe przeżycia dostarcza taka wędrówka przez piękne rejony, połączona ze spotykaniem na tej drodze ciekawych ludzi, zaplanował i zrealizował wielką pieszą wyprawę Jedwabnym Szlakiem. Odbył ją etapami na przestrzeni kilku lat. Jedwabny Szlak to powstała w II wieku przed naszą erą droga handlowa łącząca północne Chiny z rejonem śródziemnomorskim. Z Chin przewożono tą drogą jedwab, papier, żelazo, a w odwrotną stronę transportowano złoto, rośliny uprawne, pachnidła, biżuterię. Istniało kilka wariantów dróg Jedwabnego Szlaku. Szlak główny, północny, długości okolo12000 km. prowadził z miasta Xi'an, dawnej stolicy Chin, wzdłuż Tienszanu, skrajem pustyni Takla Makan do Kaszgaru. W jednym wariancie obejmował on Taszkent, Samarkandę, Bucharę. Z Kaszgaru prowadziło wiele dróg w rejon Morza Śródziemnego. W XVII wieku naszej ery znaczenie tego traktu handlowego znacząco zmalało wskutek wykrycia drogi morskiej z Europy do Chin. Bernard Ollivier rozpoczął swą wędrówkę w Istambule zmierzając do miasta Xi'an w Chinach. Owocem tej fascynującej wyprawy jest trylogia p.t. "Długi marsz". Zawarł w niej autor swoje przeżycia i przemyślenia. Książki te przyniosły Ollivierowi znaczny dochód, dzięki któremu pisarz mógł zrealizować swój najważniejszy plan życiowy. Założył mianowicie stowarzyszenie pod nazwą "Seuil" (próg). Celem tej organizacji jest resocjalizacja młodocianych przestępców przez odbywanie z nimi długich, pieszych wędrówek. Metoda ta w wielu wypadkach okazała się skuteczna.
Książkę "Życie zaczyna się po sześćdziesiątce" warto przeczytać nie tylko będąc już "po sześćdziesiątce".

środa, 3 października 2012

Nienawidzę, więc jestem

"Cogito, ergo sum", po polsku znaczy "myślę, więc jestem". To słynne powiedzenie Kartezjusza, francuskiego filozofa, matematyka i fizyka (1596 – 1650),może być zastąpione teraz przez niektórych naszych polityków zwrotem "odi, ergo sum", to znaczy "nienawidzę, więc jestem". Ci osobnicy istnieją w polityce tylko dzięki nienawistnym hasłom, które wygłaszają i pomimo groteskowości mogą być niebezpieczni. Znamy z przeszłości takich panów (wąsik, ach ten wąsik), czy też słoneczko ludzkości, najznakomitszego na świecie językoznawcę. Oni za narzędzie swej popularności przyjęli nienawiść. Wiadomo z psychologii, że dla ludzi sfrustrowanych, borykających się z trudnościami życiowymi,  nienawiść jest uczuciem przyjemnym. Wiedzą o tym ci zręczni manipulatorzy. Wspomniany wyżej "zbawca ludzkości" przemawiał do tłumów operując nienawiścią do pomieszczyków, kułaków i przeciwników politycznych. A tłum wrzeszczał: Stalin! Stalin! Stalin! Stalin!!! Nienawiść jest uczuciem bardzo destrukcyjnym i nie może przynieść żadnych efektów pozytywnych. Z jej pomocą nie rozwiąże się ważnych problemów naszego kraju. Przyczyni się ona jedynie do skłócenia obywateli. Niegdyś istniało pojęcie "burzy mózgów". Wierzę w mądrość Polaków. Wierzę w to, że jest przewaga ludzi stosujących zasadę "cogito, ergo sum" Gdy oni wysilą swoje umysły , to z tej "burzy mózgów" wyłoni się sensowny plan przezwyciężenia kłopotów, jakie mogą czekać w najbliższym czasie nasz kraj. 

środa, 26 września 2012

Liście - ozdoba jesieni

Już jesień. Przyroda przygotowuje się do zimy obdarzając nas, na pożegnanie z latem, ciepłymi kolorami liści drzew i krzewów. To piękna pora roku inspirująca malarzy i poetów do tworzenia nastrojowych dzieł. W związku z rocznicą wybuchu wojny przypomniał mi się przedwojenny poeta Józef Czechowicz (1903-1939). Przyszło mu ponieść tragiczną śmierć wojennej jesieni 1939 roku. 9 września zginął w Lublinie pod gruzami zbombardowanej kamienicy.
Zacytuję jeden z wierszy poety poświęcony jesieni.
Jesienią
W oknie chmur plamy deszczowa sieć
ogród to rdzawość czerwień i śniedź
w kroplach co ciężkie na brzoskwiń listkach
niebo kuliste błyska i pryska

słucham szelestów jesienny gość
mało wód szmeru szumu nie dość
czujnie czatuję rankiem przy oknie
gdy kwiat opada w kałuże ogniem

może usłyszę któregoś dnia
nutę człowieczą z samego dna
nutę co dzwoni mocno i ostro
a niebo całe dźwiga jak sosrąb

(Sosrąb – to w starych wiejskich chatach gruba belka stropowa biegnąca wzdłuż całego budynku. Często bywała zdobiona).

I jeszcze wierszyk dla dzieci:
Jesień
Szumiał las, śpiewał las
gubił złote liście
Świeciło się jasne słonko
chłodno a złociście.

Rano mgła w pole szła,
wiatr ją rwał i ziębił
Opadały ciężkie grona
kalin i jarzębin

Każdy zmierzch moczył deszcz
płakał, drżał na szybkach
i tak ładnie mówił tatuś:
jesień gra na skrzypkach.

Wielu polskich malarzy sięgało do tematyki jesiennej. Znane są obrazy Józefa Chelmońskiego, Leona Wyczółkowskiego, Teodora Axentowicza pięknie oddające nastrój tej pory roku. Uroczo oddała kolorystykę jesieni polska malarka Bronisława Rychter-Janowska (1868 – 1953). Chętnie malowała ona polskie dworki w jesiennej szacie. 

Bronisława Rychter-Janowska. Dworek jesienią




Jesienne liście






piątek, 7 września 2012

Monogramy

W XIX wieku, gdy moja babcia, Wanda Daukszanka, wychodziła za mąż za mojego dziadka, Leopolda Hausera, szykowano dla panny na wydaniu tak zwaną wyprawę. Składały się na nią pościel, obrusy, zastawa stołowa i różne inne przedmioty. Poszczególne sztuki pościeli i obrusy zaopatrywano w monogramy młodej mężatki. Przed ślubem mojej babci zamówiono w jakiejś fabryce porcelany serwis obiadowy na 24 osoby. Na poszczególnych elementach tego serwisu umieszczono monogram: W.H. (Wanda Hauserowa). Ten piękny( prawdopodobnie wiedeński) produkt przeszedł po ślubie moich rodziców na ich własność. Już wtedy był niekompletny. Biedny serwis!. Musiał przeżyć dwie wojny światowe, wytłukiwanie poszczególnych jego części przez niezręczne pomoce domowe babci i mojej mamy, wybujały temperament pięciorga dzieci moich rodziców i wiele przeprowadzek. Ostatecznie zostało z niego zaledwie kilka sztuk.
Niekiedy opatrywano poszczególne przedmioty we wspólny monogram. I tak moja babcia otrzymała we wianie srebrną zastawę stołową z takim właśnie podwójnym monogramem: W L H ( Wanda Leopold Hauserowie). Gdy zdarza mi się, że biorę do ręki prezentowany na zdjęciu widelec, z tym podwójnym monogramem, nie mogę oprzeć się smutnej refleksji. Przedmiot ten trzymali w ręku moja babcia, mój dziadek, moi rodzice, moi bracia. Wszyscy dawno już odeszli. A widelec pozostał.



 



środa, 29 sierpnia 2012

Arachne (po grecku pająk)

Arachne była utalentowaną tkaczką, uczennicą Ateny. Nadmiernie jednak przechwalała się swoimi umiejętnościami, co oburzyło jej mistrzynię. Dziewczyna twierdziła zuchwale, że potrafi wyszywać nie gorzej niż bogini. Chcąc udzielić swojej uczennicy lekcji pokory, Atena wezwała ją do współzawodnictwa. Bogini utkała tkaninę z wizerunkami 12 olimpijczyków.    W rogach umieściła obrazy kar, jakie spotkały śmiertelników, którzy odważyli porównywać się z bogami. Nie pomna tej przestrogi, Arachne wyhaftowała sceny przedstawiające miłosne związki bogów ze śmiertelnymi dziewczętami. Tkanina uczennicy okazała się piękniejsza niż dzieło jej mistrzyni. Zazdrosna Atena podarła piękny rezultat pracy Arachne. Zrozpaczona tkaczka popełniła samobójstwo. Wtedy bogini zreflektowała się i przywróciła jej życie pod postacią pająka.
Niektórzy ludzie odczuwają wstręt, a nawet strach przed pająkami. Znana jest nawet jednostka chorobowa pod nazwą arachnofobia. Wszystkie pająki mają jad, ale tylko nieliczne z nich są groźne dla człowieka. Najgroźniejszy jest pająk o nazwie Czarna wdowa Ukąszenie grozi śmiercią. Występuje na pustyniach Stanów Zjednoczonych, w Meksyku, w Panamie. Niebezpieczne jest też ukąszenie pająka Ptasznika. Zamieszkuje on wilgotne lasy tropikalne, sawanny i stepy. Lęk u ludzi wzbudzają Tarantule (nazwa pochodzi od miasta Taranto we Włoszech). Pająki te żyją w południowej Europie i na terenach Azji o klimacie umiarkowanym. Dysponują one silnym jadem, jednak dla człowieka mało szkodliwym. Są też silnie jadowite pająki w Australii. Polskie - są niegroźne.
Pająki obdarzone zostały przez naturę imponującymi cechami. Od dawna wynalazcy głowią się nad stworzeniem materiału podobnego do nici pajęczej. Jest ona cieńsza od włosa ludzkiego, a wytrzymałość wykazuje trzykrotnie wyższą od drutu stalowego o tym samym przekroju. Jak dotąd wysiłki naukowców spełzły na niczym.
Są pająki, które nie polują za pomocą sieci pajęczej, lecz skaczą na ofiarę. To skakuny


Micrathena


Dwa ostatnie zdjęcia przedstawiają skakuny.
Trzy ostatnie fotografie wykonane zostały przez moją wnuczkę w Peru,w regionie Madre de Dios, w Parku Narodowym Tambopata -Candamo
Zabójcza miłość pająków (national geographic)

sobota, 25 sierpnia 2012

Curiosity znaczy ciekawość

Ciekawość jest niezwykle inspirującą cechą ludzkiego umysłu. Dzięki niej powstają doniosłe odkrycia naukowe i dokonuje się postęp w naszym życiu. Odkąd astronomia zwiększyła wiedzę o wszechświecie, wielu uczonych, a także zwykłych, myślących ludzi zaczęło zadawać sobie fascynujące ich pytania. Czy tylko na ziemi istnieje życie? Czy da się podróżować w kosmosie i czy można przebywać na powierzchni innych planet? Ciekawość w tych sprawach zainspirowała wielu pisarzy i filmowców do tworzenia dzieł "science fiction". Można tu wymienić Stanisława Lema, czy też Jerzego Żuławskiego, który w swojej powieści "Na srebrnym globie " akcję umieścił na księżycu.
W roku 1877 włoski astronom Giovanni Schiaparelli przekazał wiadomość, ze zaobserwował na powierzchni Marsa proste linie, które nazwał kanałami. Uruchomiło to od razu ludzką wyobraźnię. Niektórzy naukowcy uważali, że te "kanały" mogą być dziełem istot myślących. Później okazało się, że regularność linii była złudzeniem spowodowanym właściwością ludzkiego oka. Następne badania Marsa wykazały istnienie czap lodowych na biegunach tej planety. Czapy te składają się ze stałego dwutlenku węgla i lodu. A więc jest woda! I znowu rozpoczęły się dywagacje na ten temat. Może więc są tam lub były jakieś formy życia!
Aby sprostać zapotrzebowaniu na wiedzę o Marsie, od 1960 roku wysłano 38 sond. Tylko kilka z nich wylądowało na powierzchni planety dostarczając zdjęcia i cenne dane naukowe. Największe osiągnięcie jednak miało miejsce 6 sierpnia 2012 roku. Tego dnia posadzono na powierzchni czerwonej planety łazika o nazwie "Curiosity". Jest to duży pojazd długości trzech metrów i wadze 900 kilogramów, który wędrować będzie po powierzchni Marsa przez 1 rok marsjański, czyli 98 tygodni. Wśród licznych zadań, jakie musi on wykonać, będzie też poszukiwanie śladów życia na planecie oraz ocena możliwości lądowania i przebywania na niej ludzi. Łazik już przesłał na ziemię interesujące zdjęcia. Ciekawe, jakie będą wyniki badań tego laboratorium na kółkach pod nazwą "Curiosity"  

piątek, 17 sierpnia 2012


Katowice czy Stalinogród?

Aby cieszyć się w pełni odzyskaną niepodległością Polski warto przypomnieć, że Katowice przez trzy lata nazywały się Stalinogrodem. 5 marca 1953 roku zgasło "słońce ludzkości" czyli umarł Stalin. Aby oddać cześć ukochanemu wodzowi, 9 marca 1953 roku Rada Państwa i Rada Ministrów  podjęła uchwałę o zmianie nazwy miasta Katowice na Stalinogród. Województwo też stało się stalinogrodzkie. Mieszkałam wtedy w Gliwicach i pamiętam jak wielkie było oburzenie mieszkańców Śląska. Nie mogli jednak protestować, gdyż panował duży terror. Nazwę Katowice przywrócono dopiero 20 grudnia 1956 roku. Porządkując domową bibliotekę natrafiłam na książkę wydaną w Stalinogrodzie. Niżej prezentuję jej okładkę.


czwartek, 16 sierpnia 2012

Kamea

Skończyły się Igrzyska Olimpijskie. Niektórzy zawodnicy powrócili z medalami. Medalierstwo znane jest od starożytności. Szczególnie popularne było w renesansie i klasycyzmie. Wtedy wzięcie miały medaliony jako małe płaskorzeźby. Pewną odmianą medalionów były kamee. Wykonywano je w szlachetnym lub półszlachetnym kamieniu. Były to małe wypukłe płaskorzeźby w okrągłym lub owalnym obramowaniu. Miałam przed wojną ciocię, która nosiła broszkę -  kameę. Przedstawiała ona popiersie jakiejś damy, być może, z czasów Ludwika XV. Jak wiele innych cennych rzeczy, broszka ta, w okresie zawieruchy wojennej, została utracona.

 Podobnie wyglądała kamea mojej cioci 

wtorek, 14 sierpnia 2012


Refleksje po Igrzyskach Olimpijskich

W moim przedwojennym gimnazjum we Lwowie wielką popularnością wśród młodzieży cieszył się poeta Kazimierz Wierzyński. Ulubionym tomikiem jego poezji był "Laur Olimpijski". Do zainteresowania twórczością tego poety przyczynił się złoty medal, jaki Kazimierz Wierzyński otrzymał za "Laur Olimpijski" na Igrzyskach Olimpijskich w Amsterdamie w 1928 roku. Chętnie czytaną książką był też "Dysk Olimpijski" Jana Parandowskiego. Autor zdobył za to dzieło brązowy medal w Olimpijskim Konkursie Sztuki i Literatury w czasie Igrzysk Olimpijskich w Berlinie w 1936 roku.  
Jeszcze jeden Polak był zdobywcą złotego medalu na Igrzyskach Olimpijskich za twórczość w dziedzinie sztuki. Tym razem był to kompozytor Zbigniew Turski, który otrzymał go w  1948 roku w Londynie za "Symfonię Olimpijską".
Pierre de Coubertin, inicjator nowożytnego ruchu olimpijskiego, wychodził z założenia, że człowiek powinien doskonalić się zarówno w sprawności fizycznej, jak i intelektualnej. Było to zgodne z ideą olimpijską starożytnych Greków. Od 1912 roku do 1948 roku, oprócz zawodów sportowych, odbywały się konkursy twórców sztuki i literatury.
Pomimo tego, że od 1948 roku zaniechano tej rywalizacji, pewne znaczące wydarzenia kulturalne miały miejsce podczas kolejnych olimpiad. Uczestniczyli w nich także Polacy. Wymienię niektórych z nich. W 1952 roku podczas Igrzysk Olimpijskich w Helsinkach została wykonana "Uwertura bohaterska" polskiego kompozytora Andrzeja Panufnika. Na olimpiadę w Melbourne w 1956 roku Michał Spisak skomponował " Hymn olimpijski". Podczas otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Monachium w 1972 wykonano utwór Krzysztofa Pendereckiego pod tytułem "Ekecheira".
Przywrócenie konkursów z dziedziny sztuki przywróciłoby ideę równomiernego i zrównoważonego rozwoju człowieka. Wszak taka idea przyświecała starożytnym Grekom.

środa, 1 sierpnia 2012

Godzina "W"

1 sierpnia 1944 roku o godz. 17,00 rozpoczęło się Powstanie Warszawskie. Tego dnia o Godzinie "W" (17,00) byłam daleko od Warszawy, w powtórnie okupowanym przez sowiecką Rosję Lwowie. Polacy zamieszkujący to miasto z nadzieją przyjęli wieść o wybuchu powstania w stolicy. Mieliśmy już za sobą lwowski fragment akcji "Burza" tragicznie zakończony zdradzieckim aresztowaniem polskich oficerów AK. Byli wśród nich nasi znajomi i przyjaciele. Aresztowany został między innymi przyjaciel mego brata Wojtka, związany z naszym domem przez pracę konspiracyjną podczas okupacji niemieckiej, kapitan lotnictwa Mieczysław Borodej. Skazany na 20 lat więzienia, zesłany został na Kołymę. Do kraju powrócił dopiero w 1955roku. Nastrój Lwowian w tym czasie był ponury. Po traktacie między "wielką trójką"( Churchillem, Rooseveltem i Stalinem) w Teheranie, poczuliśmy się zdradzeni przez państwa zachodnie. Na tej konferencji ustalono, że granice Polski na wschodzie będą przebiegać wzdłuż tak zwanej "linii Cursona". Graniczną rzeką miał być Bug. Wprawdzie "linia Cursona" nie obejmowała Lwowa, ale my nie mieliśmy złudzeń, co do zamiarów sowieckich. Jak okazało się później, naiwnie sądziliśmy, że zryw powstańczy w Warszawie spowoduje zmianę nastawienia krajów zachodnich do przebiegu naszych granic na wschodzie. Podziwialiśmy powstańców i całym sercem byliśmy z nimi. W tym czasie ukrywał się w naszym domu, przed sowieckim aresztowaniem, kapitan Dragan Mihajlo Sotirowic ( pseudonim Draża) Ten serbski oficer w służbie Armii Krajowej aresztowany przez NKWD zbiegł i kilkanaście dni ukrywał się u nas. Razem z nami przeżywał upadek powstania. Ten zaprawiony w bojach partyzant nie krył łez. Było to wzruszające, jak pokochał on Polskę. Wkrótce opuścił nasz dom. Został przeprowadzony przez zieloną granicę do Polski. Jakiś czas ukrywał się na Dolnym Śląsku, a potem mając francuskie obywatelstwo przedostał się jakoś do Francji. Ostatecznie osiedlił się w Monaco pod zmienionym   nazwiskiem Jacques Roman. Umarł nagle w 1987 roku podczas dorocznej pielgrzymki na górę Athos.
W tych pamiętnych dniach zrywu powstańczego, dochodzące ze stolicy wieści odbieraliśmy z wielkim niepokojem. Szczególnie nasza Matka obawiała się o los swojej starszej siostry, mieszkającej w Warszawie, Marii Wiśniewskiej. Nie mieliśmy od niej żadnych wiadomości. Jedną siostrę, Olgę Kuczyńską, straciła już nasza Mama 17 września 1939 roku. W dniu wkroczenia Sowietów do Polski ciocia Ola została, wraz ze swym mężem, zamordowana na Polesiu.
Kamienica, w której mieszkała Maia Wiśniewska w Warszawie, została w czasie walk zbombardowana przez Niemców. Pod gruzami pozostał cały dorobek jej życia. Straciła narzędzie pracy, jakim był fortepian. Była bowiem nauczycielką gry na tym instrumencie, a także nauczycielką śpiewu. Na zawsze znikły piękne robótki, do których nasza ciocia Mania miała szczególny talent. Uratowała jedynie życie. Ta 66-letnia kobieta wyczołgała się z piwnicy zbombardowanego domu przez okienko. Z małą walizeczką, w której umieściła przed zejściem do schronu dokumenty i trochę kosztowności, pognana została przez Niemców do Pruszkowa. W drodze zachorowała na tyfus brzuszny. Tylko dzięki dobrym ludziom, którzy przygarnęli ją do swego domu i otoczyli opieką – przeżyła.
.Ofiara, jaką poniosło społeczeństwo polskie w czasie Powstania Warszawskiego, jest ogromna. Toczy się ciągle spór, czy decyzja o jego rozpoczęciu była słuszna. Dziś jednak, niezależnie od poglądów, jakie mamy na ten temat, w godzinie "W" winniśmy oddać hołd wszystkim powstańcom i ofiarom tego tragicznego i bohaterskiego wydarzenia.

niedziela, 15 lipca 2012

Pusty fotel

W pokoju stoi pusty fotel. Siedział w nim często dobry i mądry człowiek. Dysponował wielką wiedzą fachową i ogólną. Już nie można uzyskać od Niego różnych ciekawych wiadomości z zakresu historii, geografii, biologii, językoznawstwa i innych dziedzin. Nie zaśpiewa nam już żartobliwych piosenek w różnych językach. Często odczuwam potrzebę podzielenia się z Nim swoimi myślami, zaproszenia Go do wspólnego słuchania utworów muzyki klasycznej, którą tak lubił. Ale fotel jest pusty.
Mój mąż, Franciszek Nadachowski, bo o nim tu mowa, żył długo, cieszył się zawsze dobrym zdrowiem i wykorzystał w pełni talenty, jakimi obdarzyła go natura. Do końca pracował naukowo. Dwa dni przed zachorowaniem był na uczelni. Jako wielki miłośnik przyrody w przeddzień zasłabnięcia odbył jeszcze swój codzienny długi spacer po lesie. Często mówił mi, że jest szczęśliwy.
Będąc szesnastoletnim chłopcem stracił ojca, pułkownika Adama Nadachowskiego, który poległ w 1939 roku w bitwie pod Przyłękiem. Po wkroczeniu Sowietów na ziemie polskie mój mąż musiał w pośpiechu opuścić Kobryń na Polesiu, gdzie Jego ojciec był dowódcą pułku. Dzielna i mądra matka Franka, Zofia Nadachowska zadecydowała, że z synem i córką Ireną uciekną ze swego mieszkania. Uratowało ich to przed wywozem na wschód. Cały dorobek rodziny oczywiście przepadł. Okres wojny spędził Franek we Lwowie. Podczas okupacji niemieckiej służył w AK jako żołnierz 14 Pułku Ułanów. Wychowany w patriotycznej rodzinie przeżywał ciężko klęski narodowe. Dlatego też odzyskanie przez Polskę niepodległości było dla Niego źródłem nieustannej radości.
Człowiek nie umiera, póki istnieje pamięć o nim. Zachowają ją Jego dobre i mądre dzieci, a także zdolne i urodziwe wnuki. Mam nadzieję, że przekażą tę pamięć dalszym pokoleniom.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Udało się!

Wbrew przepowiedniom różnych malkontentów Euro 2012 udało się. Tak się złożyło, że w ostatnich dniach korzystałam wielokrotnie z taksówki. Dość długa trasa, w nieco "zakorkowanym" mieście, umożliwiła mi interesującą wymianę myśli z kierowcami.
Wszyscy jeździli  z biało-czerwonymi chorągiewkami, choć polska drużyna odpadła już z turnieju. Na moje pytanie w tej materii konstatowali z dumą: jesteśmy przecież gospodarzami tych mistrzostw. Jeden z nich opowiadał mi, że woził po mieście pewną zagraniczną rodzinę. Ten młody taksówkarz, znający angielski, wypytywał ich o wrażenia z zawodów i z pobytu w naszym kraju. Byli zachwyceni. Oświadczyli mu, że zakochali się w Polsce i mają zamiar przyjechać tu na przyszły rok na dłużej. Dość blisko mego domu znajdowała się "strefa kibica" Bawili się tam do późnych godzin nocnych wspólnie: młodzi i starzy, obywatele naszego kraju i obcokrajowcy. Wielką korzyścią płynącą z tych mistrzostw jest to, że Polacy otwarli się na Europę, a nawet na świat. Pokazali, że są narodem gościnnym i wesołym.

wtorek, 19 czerwca 2012

Lwowskie tropy

Usłyszałam przez radio, że Uniwersytet Śląski przyznał Wojciechowi Kilarowi tytuł doktora "honoris causa". Ten wybitny kompozytor wielokrotnie podkreślał, że jest Lwowianinem. Wzruszyłam się, gdy oświadczył to po raz kolejny. Po wojnie, jak większość jego krajan, musiał opuścić swoje miasto. Wojciech Kilar skomponował wiele pięknych utworów muzyki poważnej oraz śliczną muzykę filmową do ponad 130 filmów polskich i zagranicznych.
 Wojciech Kilar. Polonez z filmu Pan Tadeusz (reż. Andrzeja Wajdy)

Idąc lwowskim tropem muzycznym warto przypomnieć, że znakomity dyrygent i kompozytor Stanisław Skrowaczewski też urodził się i kształcił we Lwowie. Kompozytorka i wieloletnia rektor Akademii Muzycznej w Krakowie Krystyna Muszumańska Nazar (1924-2008) także była Lwowianką. Uznana jest za najwybitniejszą kompozytorkę polską po Grażynie Bacewicz. Pragnę też przypomnieć Andrzeja Hiolskiego (1922-2000), wykształconego we Lwowie śpiewaka operowego, obdarzonego pięknym barytonem.  
Lwowskie tropy literackie są bardzo liczne, więc ograniczę się tylko do kilku. Pierwsze wydanie książkowe "Zemsty" Aleksandra Fredry zostało dokonane we Lwowie w 1838 roku. Większość sztuk tego autora, włącznie z "Zemstą", miało premierę sceniczną w tym mieście. Akcja "tragifarsy kołtuńskiej" Gabrieli Zapolskiej "Moralność pani Dulskiej" pierwotnie toczyła się we Lwowie. Spacer Felicjana Dulskiego dookoła stołu, nakazywany mu przez żonę dla zdrowia, miał zastępować wycieczkę na Wysoki Zamek. Dopiero później, w wersji krakowskiej, został on zastąpiony Kopcem Kościuszki. Można by wymienić wielu pisarzy związanych biograficznie i uczuciowo z Lwowem. I tu nie sposób nie przypomnieć, do końca życia zakochanego w tym mieście, poety i satyryka Mariana Hemara (1901-1972). Lwowianinem  był też nasz poczytny, znany  na całym świecie pisarz Stanisław Lem (1921-2006).
A teraz pójdźmy tropem lwowskich uczonych. Nie da się ich tu wszystkich wyliczyć. Warto przynajmniej wymienić niektóre sławne lwowskie szkoły naukowe.
Przedstawicielami szkoły matematycznej byli między innymi tacy wybitni matematycy, jak Stefan Banach, Włodzimierz Stożek, Leon Chwistek, Wladysław Nikliborc, Hugo Steinhaus, Stanisław Ulam.
Ze słynnej lwowsko-warszawskiej szkoły filozoficznej wywodzą się między innymi tacy filozofowie, jak Tadeusz Kotarbiński, Kazimierz Ajdukiewicz, Władysław Tatarkiewicz, Maria  Ossowska, Stanisław  Ossowski.
Jan Czekanowski stworzył znaną w świecie lwowską szkołę antropologiczną. Wprowadził on po raz pierwszy do antropologii metody statystyki matematycznej. Były one pionierskie w skali światowej.
Trwa Euro 2012. Jest sugestia, aby stadion warszawski nazwać imieniem Kazimierza Górskiego (1921-2006). Ten wybitny trener pochodził ze Lwowa i przed wojną grał jako napastnik w lwowskich klubach piłkarskich (RKS Lwów, Spartak Lwów, Dynamo Lwów). Nie musiał deklarować, że pochodzi z tego miasta. Wystarczyło posłuchać, jak mówił.

wtorek, 12 czerwca 2012

Ślimak, ślimak wystaw rogi

Gdy jako mała dziewczynka spotykałam w ogrodzie ślimaka, przemawiałam do niego: "ślimak, ślimak wystaw rogi dam ci sera na pierogi". Bardzo często to intrygujące małe dziecko zwierzątko wysuwało czułki, a mnie wydawało się wtedy, że czuję nić porozumienia między nami. Próbowałam zajrzeć mu w oczy umieszczone na końcach dwu dłuższych "rogów" i zobaczyć, jak zareaguje. Nie zwracał jednak na mnie uwagi, gdyż ślimak widzi tylko kontury z małej odległości, a głównie wyczuwa natężenie światła. W Polsce spośród 229 gatunków najpopularniejszy jest winniczek. Ciekawe, że jak się przypuszcza, do średniowiecza występował jedynie na południu kraju. Do jego rozprzestrzenienia przyczynił się zakon cystersów. W ogrodach klasztornych bowiem prowadzono hodowle winniczków, aby wzbogacić dietę w białko w czasie postów. Ślimaków nie zaliczano do zwierząt, więc potrawy z ich dodatkiem uważano za bezmięsne.
Ślimaki są plagą ogrodów. Żywią się roślinami, a niektóre z nich upodobały sobie szczególnie. Wiadomo, że smakuje im wiele warzyw. Niektóre śliczne kwiatki naszych ogrodów są także ich przysmakiem. Od lat nie sieję już moich ulubionych aksamitek i cynii. Zaledwie wyjdą z ziemi młode roślinki, zostają zjedzone przez ślimaki. Radzono mi sadzić obok szałwię lub macierzankę, ale stwierdziłam, że za dużo z tym zachodu i po prostu zrezygnowałam z ulubionych kwiatków. Wypatruję teraz mojego niezawodnego przyjaciela jeża, którego dieta obejmuje także ślimaki.




niedziela, 10 czerwca 2012

To także moje święto

Władze Warszawy zgodziły się na przemarsz rosyjskich kibiców przez miasto w dniu 12 VI 2012. W tym dniu nasi sąsiedzi ze wschodu obchodzą tak zwany Dzień Rosji.12 czerwca 1990 roku parlament rosyjski (Zjazd Deputowanych Ludowych) ogłosił, że ich państwo przestaje być częścią Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Na miejscu dawnego ZSRR powstała Rosja. Z tym wydarzeniem wielu demokratycznie myślących Rosjan, a także ludzie Zachodu, w tym w szczególności Polacy, pokładało wiele nadziei. Liczono na to, że Rosja stanie się stopniowo państwem demokratycznym, szanującym prawa innych narodów i ogólnie prawa człowieka. Dla ludzi takich jak ja, którzy przeżyli koszmar okupacji sowieckiej Lwowa, aresztowania, wywozy na wschód krewnych i przyjaciół, morderstwa na nich wykonane, rocznica 12 VI 1990 roku warta jest świętowania. Wtedy przestało istnieć państwo, które tyle zła wyrządziło Polakom; rocznica końca istnienia ZSRR uznaję więc także za moje święto. Trzeba zaznaczyć, że bardzo wielu Rosjan podobnie cierpiało w zbrodniczym systemie komunistycznym. Dlatego słuszne jest umożliwienie kibicom rosyjskim obchodzenia rocznicy tak ważnego wydarzenia.

czwartek, 7 czerwca 2012

Gol!

Nie mogę powiedzieć, żebym pasjonowała się Euro 2012. Rozumiem jednak ludzi, którzy silnie przeżywają te futbolowe mistrzostwa Europy. Miałam wszak czterech starszych braci, bardzo zainteresowanych sportem, między innymi piłką nożną. Zdarzały się nawet małe sprzeczki między nimi w tej materii. We Lwowie były dwa znaczące kluby piłkarskie: Pogoń i Czarni. Klub Czarni był pierwszym polskim klubem piłkarskim. Założony został w 1903 roku. Rok później powstał klub Pogoń. Trzech z naszych chłopców kibicowało Czarnym, a jeden Pogoni. Mieliśmy we Lwowie przy domu duży ogród schodzący tarasami ze stoku Góry św. Jacka. Na najniższym poziomie było spore boisko. Pierwotnie funkcjonowało ono jako kort tenisowy. Potem dwaj moi bracia, Stefan i Wojtek, zrobili z niego boisko do różnych gier zespołowych i zawodów lekko atletycznych. Na boisku tym odbywały się także mecze piłki nożnej. Stefan i Wojtek organizowali je z zaprzyjaźnionymi "lwowskimi batiarami" w swoim wieku. Była tam liczna widownia złożona z okolicznych chłopców, zarówno w naszym ogrodzie, jak i wzdłuż płotu na ul.Sierakowskiego.   
                                                                                           
Gdy obserwuję w telewizji, jak Polska przygotowała się do tych igrzysk, wydaje mi się, że wszystko będzie dobrze. Żeby tylko tej pełnej entuzjazmu i wesołości atmosfery nie zatruły naburmuszone, obrażone na cały świat i wszystko stale krytykujące ponuraki.      

środa, 6 czerwca 2012

Szczur w salonie

W jednym z blogów przeczytałam dowcipną opowieść o zmaganiach z obecnością w mieszkaniu szczura, który wtargnął doń sprawiając wiele kłopotu. Wtedy przypomniałam sobie zdarzenie z mojej młodości w okupowanym przez Niemców Lwowie. Był słoneczny dzień. Być może świąteczny, gdyż ranki w dzień powszedni tak pełne były najrozmaitszych zajęć, że nie miałabym czasu wejść do salonu, aby pobrzdąkać na fortepianie. Drzwi z salonu na duży taras naszego domu były szeroko otwarte. Już zasiadałam do instrumentu, gdy nagle spostrzegłam przebiegającego przez pokój szczura. Przerażona wskoczyłam na krzesło i zaczęłam wołać mego brata Wojtka, uczącego się w sąsiednim pokoju do jakiegoś egzaminu. Wojtek prócz tego, że był preparatorem w Instytucie Weigla i miał różne zajęcia związane z podziemnym życiem Lwowa, studiował w Technische Fachkurse (tak nazwana przez Niemców została Politechnika Lwowska). Mój brat pobiegł po miotłę i zaczął naganiać zwierzątko w kierunku otwartych drzwi w nadziei, że szczur tą drogą ucieknie. A tymczasem ani mu się śniło. Jak Wojtek był w jednym końcu salonu, to szczur zmykał w drugi. Ta zabawa trwała dłuższy czas, aż szczurowi się znudziło. Postanowił zaatakować wroga, który chce wyrzucić go z upatrzonego, przytulnego miejsca. W pewnym momencie jak błyskawica rzucił się w kierunku nóg Wojtka. Mój zazwyczaj odważny brat podskoczył z przerażenia. Wtedy ja, zdobywszy się na odwagę, wzięłam z półki przy fortepianie stary (od lat zepsuty) ojcowy smyczek od wiolonczeli i zaczęłam w drugim końcu pokoju machać nim gwałtownie przy ziemi. W końcu udało nam się skierować szczura do drzwi, przez które ku naszej radości uciekł. Szybko zamknęliśmy wyjście na balkon i wypatrywaliśmy naszego kłopotliwego gościa przez szybę. Już go nie zobaczyliśmy. Pewnie uciekł tą samą drogą, którą wtargnął do mieszkania. Na balkon wspinało się dzikie wino. Podejrzewaliśmy, że po nim zwierzątko weszło na taras. A może wśliznęło się przez ogrodowe drzwi do dolnej części domu i po schodach weszło na górę? Byliśmy niezmiernie zadowoleni, że udało nam się uratować naszą siedzibę przed inwazją szczurów. Wszak mogła to być samica i obdarzyć nas swoim licznym potomstwem. To zdarzenie uświadomiło nam, jak zręcznym, walecznym i inteligentnym stworzeniem jest szczur.
Szczur to gryzoń z rodziny myszowatych. W Polsce występują dwa gatunki: szczur śniady i szczur wędrowny. Białe szczury laboratoryjne to albinotyczna forma szczura wędrownego. W Europie szczury są tępione jako szkodniki zapasów żywności oraz zwierzęta roznoszące choroby (np. dżumę). W Indiach i Chinach, ze względu na ich zwinność i inteligencję uważane są za istoty święte. W Radżastanie, w świątyni bogini Karni Mata, żyją święte szczury dokarmiane przez wiernych.
Moje wnuki, gdy były małe, hodowały parkę tych ładnych zwierzątek. Okazały się przemiłymi stworzeniami łasymi na pieszczoty ze strony maluchów.

sobota, 2 czerwca 2012

Ku zielonym połoninom

Jest czerwiec. W moim rodzinnym domu we Lwowie zaczynano w tym czasie rozważać różne plany wakacyjne. Dyskusje na ten temat w demokratyczny sposób odbywały się zazwyczaj w jadalni podczas obiadu. Każdy wypowiadał swoje życzenie. Ja nie byłam oryginalna. Zawsze chciałam jechać na Kniażynę, wieś, a właściwie osadę wojskową na Wołyniu. Tam oczekiwały mnie zaprzyjaźnione dzieci wiejskie, a także cielątka, źrebaczki i ulubione ptactwo domowe. Moi bracia woleli na ogół górskie wycieczki. Pewnego roku nasz ojciec na koniec dyskusji stwierdził: "Skoro Ewusia chce jechać na Kniażynę, najpierw tam się wybierzemy, a potem wyruszymy ku zielonym połoninom Czarnohory".
Czarnohora to najwyższa część Beskidów Połonińskich w Karpatach Wschodnich. Stoki tych gór pokryte są lasami bukowymi, a w wyższych partiach iglastymi. Na grzbietach rozciągają się rozległe połoniny, czyli łąki, na których miejscowi górale, Huculi, wypasali owce i bydło. Region ten to Huculszczyzna. Lwowianie rozkochani byli w tej pięknej krainie. Wielu z nich miało wille w miejscowościach letniskowych, takich jak Horodenka, Jaremcze, Worochta, Żabie, Tatarów (tam dom miała także rodzina mego męża). Kusiły do letniego wypoczynku czyste wody rwących rzek Czeremoszu, Seretu lub Prutu.
Huculi zamieszkujący te tereny to bardzo ciekawy lud  pochodzenia  rusińskiego i wołoskiego ( o tym ostatnim może świadczyć końcówka -ul). Obdarzeni licznymi talentami, stworzyli niepowtarzalną sztukę regionalną. Dotyczy ona zarówno oryginalnego budownictwa, jak i tkactwa (słynne liżniki huculskie i kilimy), ceramiki, drewnianych rzeźb, wyrobów ze skóry i pięknych, charakterystycznych dla tego regionu haftów. Zauroczeni Huculszczyzną byli liczni polscy artyści, zarówno pisarze jak i malarze. Józef  Korzeniowski napisał dramat huculski pod tytułem "Karpaccy górale". Utwory o tej tematyce pisali również Wincenty Pol, Jóżef Witlin, Stanisław Vincenz. Huculszczyzna była inspiracją dla wielu polskich malarzy -  takich jak Artur Grottger, Juliusz Kossak, Teodor Axentowicz, Kazimierz Sichulski
W 1931 roku trzech profesorów lwowskich wyższych uczelni wybrało się na wycieczkę do Czarnohory. Byli to Franciszek Bujak (historyk), Jan Czekanowski (antropolog) i nasz ojciec Benedykt Fuliński (zoolog). Ten ostatni wziął ze sobą swoich czterech synów: Jędrka, Jacka, Stefana i Wojtka. Z tej wyprawy zachowało się kilka nienajlepszych zdjęć. Stanowią one jednak pamiątkę po ludziach, którzy wszyscy odeszli już do lepszego świata.

Stefan, Ewa, Wojtek i przygodny samotny turysta w drodze na Szpyci (szczyt Czarnohory).1936r.

W dolinie Prutu. Jan Czekanowski między Jędrkiem a Wojtkiem. Franciszek Bujak w środku ( z brodą, bez nakrycia głowy) 1931r.

Jacek, Stefan, Wojtek, Jędrek (w kapeluszu, za Wojtkiem) w towarzystwie panów Gniatkowskiego i Nowickiego. Worochta. 1931r.

Stefan na koniku huculskim w Żabiu 1931r.

Madonna huculska. Obraz Kazimierza Sichulskiego.

środa, 30 maja 2012

Wielki syn sławnej matki

27 maja słynny Most Golden Gate skończył 75 lat. Łączy on San Francisco z hrabstwem Marin, a zawieszony jest nad cieśniną Golden Gate. W związku z tą rocznicą warto przypomnieć postać naszego wielkiego rodaka, Rudolfa Modrzejewskiego, którego uczniem był twórca mostu - Joseph Strauss. Modrzejewski o rok wcześniej, w 1936r., oddał do użytku San Francisco-Oakland Bay Bridge, łączący San Francisko z Oakland poprzez zatokę San Francisco. W Ameryce znany jako Ralph Modjeski (amerykańskie nazwisko sceniczne matki) był pionierem w budownictwie mostów wiszących. Zbudował 40 mostów na największych rzekach kontynentu amerykańskiego. Syn światowej sławy polskiej aktorki Heleny Modrzejewskiej, urodził się w 1861 roku w Bochni. Do piętnastego roku życia kształcił się w Krakowie. Obdarzony dużym talentem muzycznym uczył się gry na fortepianie. Lekcji udzielał mu kompozytor i jeden z najwybitniejszych wykonawców Chopina, Kazimierz Hoffman. Modrzejewski osiągnął w grze na fortepianie wirtuozerię. Mając 15 lat wraz z matką wyemigrował do Ameryki. Studia wyższe podjął w Paryżu, w Państwowej Szkole Dróg i Mostów. Ukończywszy je z wyróżnieniem, powrócił do Ameryki. W 1911 roku otrzymał doktorat inżynierii w Illinois State University. Za zasługi dla Ameryki odznaczony został Medalem Franklina (1922) i najwyższym amerykańskim odznaczeniem w dziedzinie inżynierii, złotym medalem Johna Fritza (!929). Rudolf Modrzejewski utrzymywał żywy kontakt z krajem. Ożenił się z Polką, a liczną korespondencję z polskimi przyjaciółmi podpisywał "Rudolf Modrzejewski". Często przyjeżdżał też do Polski. Jako lwowianka muszę wspomnieć, że w 1930 roku Rada Wydziału Inżynierii Lądowej i Wodnej Politechniki Lwowskiej przyznała Modrzejewskiemu stopień doktora "honoris causa". Rudolf Modrzejewski umarł w 1940 roku w Los Angeles.

poniedziałek, 28 maja 2012

Gość w dom, Bóg w dom

Polacy szczycą się swoją gościnnością. Mają o niej świadczyć liczne przysłowia. Zacytuję z nich kilka: "Nigdzie gościnność taka, jak u Polaka", "Dobrze ten gości traktuje, co wesołość pokazuje", "Gość przybyły na chwilę widzi wkoło na milę". Mam serwetki wykonane przez moją babcię Wandę z Daukszów Hauserową. Są na nich wyszyte śliczne przysłowia staropolskie. Przytoczę je. "Witaj gościu pod tą strzechą, niech Cię darzy Bóg uciechą", "Kogo za ten stół się sadzi, temu w domu wszyscy radzi", "Dla gospodarstwa radość to wielka, gdy się wypróżni misa i butelka". Jeżeli Polskę traktujemy jako nasz wspólny dom, to oczekujemy w związku z "Euro 2012" przybycia doń wielu gości. Powinniśmy przyjąć ich serdecznie i z uprzejmością, jaka cechuje ludzi dobrze wychowanych. Wszelkie transparenty, napisy, karykatury i okrzyki oddające niechęć do innych nacji byłyby dla nas kompromitujące. Demonstracje, pochody, zgromadzenia, na których przejawia się nienawiść do innych narodów, nie powinny mieć miejsca. Szanujmy swoją ojczyznę i nie niszczmy obrazu o "polskiej przysłowiowej gościnności". Na końcu zacytuję jeszcze jedno przysłowie. "Jak ugościsz, tak ci będą radzi".   

poniedziałek, 21 maja 2012

 Kurki kochające wolność

Przed Świętami Wielkiej Nocy podrożały jajka. A wtedy zapotrzebowanie na nie jest największe. Przyczyną wyższej ceny jaj były koszty związane z koniecznością przystosowania naszych przemysłowych kurników do standardów Unii Europejskiej. Normy te są w pełni uzasadnione. Nie można traktować kur jak maszyn do produkcji jaj. Według nowych przepisów, jako ptaki grzebiące, będą mieć grzędę i więcej miejsca, aby mogły rozpościerać i trzepotać skrzydłami. Są w Polsce kury, które nigdy nie znajdą się w niewoli i nie zasilą przemysłowych kurników. Są to zielononóżki kuropatwiane. Należą do polskiej odmiany galicyjskiej wyhodowanej na przełomie XIX i XX wieku. Nie mogą przebywać w dużych stadach, zwłaszcza w zagęszczeniu, gdyż wtedy zadziobują się wzajemnie na śmierć. Zielononóżki to kurki wędrowniczki. Potrzebują dużego wybiegu. Często opuszczają podwórko i oddalają się nawet na odległość kilometra. Po takiej "wycieczce" wracają na noc do swego kurnika.     
Zielononóżki kojarzą mi się z moim dzieciństwem. W latach trzydziestych ubiegłego wieku część wakacji spędzała nasza rodzina na wsi wołyńskiej. Była to osada wojskowa, położona niedaleko Wiśniowca (znanego nam z Trylogii Sienkiewicza). Opisałam ją w "Jeszcze o Kniażynie" (30 marca 2010r.). Spędzałam tam czas pasąc krowy z wiejskimi dziećmi i bawiąc się z nimi na łąkach i miedzach odgradzających pola zbóż. Utkwiło mi w pamięci pewne zdarzenie. Miedzą kroczyła dostojnie kwoka, a za nią biegło kilkanaście beżowo-brązowych maleńkich kurczątek. Od czasu do czasu zatrzymywała się, grzebała w ziemi i coś tam dziobała. Wtedy pisklęta zbiegały się i naśladowały swoją opiekunkę. Zwróciło moją uwagę, że kura chwilami przekrzywiała głowę i najwidoczniej spoglądała w niebo. Okazało się, że jej przezorność była uzasadniona, gdyż nagle nad polami zaczął krążyć jastrząb. Kwoka głośnym gdakaniem zaczęła zwoływać kurczątka. Rozpostarła skrzydła i wkrótce wszystkie maleństwa znikły pod nimi. Potem nastroszyła pióra tak, że wydawała się znacznie większa niż w rzeczywistości. Jastrząb jeszcze jakiś czas krążył nad nią. W końcu zawiedziony odleciał.
 Szczęśliwe kurki - zielononóżki

sobota, 12 maja 2012

Piegża

Od kilkunastu dni obserwuję w ogrodzie małego ptaszka. Siada on na gałązce drzewa w niewielkiej odległości od miejsca, w którym jestem i umila mi czas swoim śpiewem. Po pewnym czasie nurkuje w gęste gałązki pobliskiego dużego krzewu bukszpanu. Widocznie tam założył sobie gniazdo. Przechodzący tamtędy kot patrzy z zainteresowaniem w tym kierunku. Wiadomo, drapieżnik! Miałby zapewne ochotę zabawić się w małe polowanko. Na szczęście bukszpan jest bardzo gęsty, a gniazdko dobrze ukryte. Ptaszek ten jest mniejszy od wróbla, brązowo-szary z jasnopopielatym podgardlem i brzuszkiem. Jest to piegża zwyczajna, ptak wędrowny z rodziny pokrzewkowatych. Zimuje w środkowej Afryce, na Półwyspie Arabskim i na subkontynencie indyjskim. W Polsce jest nieliczny i podlega ścisłej ochronie gatunkowej. Piegża jest ptakiem mało płochliwym, dzięki czemu łatwo ją  obserwować

http://www.youtube.com/watch?v=HAGHBUA5Stk 
Wygląd i śpiew piegży

czwartek, 3 maja 2012

Witaj, majowa jutrzenko

Witaj, majowa jutrzenko
świeć naszej polskiej krainie
uczcimy ciebie piosenką,
która w całej Polsce słynie

Pieśń ta towarzyszy Polakom w dniu trzeciego maja od 180-ciu lat. Słowa do niej napisał w 40-tą rocznicę uchwalenia Konstytucji Trzeciego Maja uczestnik powstania listopadowego Rajnold Suchodolski. Melodię przypisuje się Fryderykowi Chopinowi. W 1919 roku wprowadzono niewielkie zmiany w tekście. Dokonał ich poznański poeta Adam Kompf i ta wersja na ogół dziś obowiązuje.
 Ryszard Wagner melodię Mazurka 3 maja wprowadził do swojej uwertury "Polonia". Skomponował ją pod wrażeniem upadku powstania listopadowego.
Witaj, majowa jutrzenko.Słowa Rajnolda Suchodolskiego
Ryszard Wagner: uwertura "Polonia"

sobota, 21 kwietnia 2012

Który piękniejszy: kwiecień czy maj?

Mamy szczęście, że żyjemy w umiarkowanym klimacie. To, że każda pora roku przynosi nam odmienne uroki, jest wspaniałe. Niektórzy z nas lubią zimę, bo jeżdżą na nartach. Inni uwielbiają upalne lato, gdyż żeglują i pływają. A ja kocham wiosnę. Od maja, tak opiewanego przez poetów, kwiecień wydaje mi się piękniejszy. Jak sama nazwa wskazuje jest to miesiąc, w którym występuje masowe  kwitnienie. Nim ogarnie nas świeża, wiosenna zieleń, urzeczeni zostajemy wielobarwnością kwiatów. Zjawisku temu towarzyszy śpiew ptaków. U nas od świtu popisuje się kos. W słoneczny dzień nad barwnym dywanem w ogrodzie gorączkowo uwijają się pszczoły, trzmiele i motyle. Warto też w tym czasie wybrać się do lasu. W lasach liściastych ściółkę leśną pokrywają gęste dywany biało kwitnących zawilców. W niektórych rejonach, na przykład pod Krakowem, spotkać można piękne niebieskie przylaszczki. Nie przysłużyła im się niestety ta ich wyjątkowa uroda. Dawniej zrywane były na bukiety (nawet w celach handlowych) oraz przesadzane do ogrodów. Dziś są pod całkowitą ochroną gatunkową.








środa, 18 kwietnia 2012

Nienawistnym hasłom trzeba dawać stanowczy odpór

Ostatnio obejrzeć można w telewizji tłum ludzi wykrzykujących hasła przepojone nienawiścią. Jest to bardzo niepokojące. Znamy z historii takie zjawiska. Efektownie rzucone hasło nienawistne w treści znajdowało często aplauz tłumów. Wystarczy przypomnieć sobie zgromadzenia z udziałem Hitlera i przedtem Mussoliniego, Lenina oraz Stalina. Nie wolno lekceważyć takich zdarzeń. Złe uczucia mają tendencję do eskalacji. Słyszę, że powinno się na nie machnąć ręką. Mówią mi, że ludzie uspokoją się, wszak argumenty przedstawiane przez największych krzykaczy są nielogiczne i pozbawione jakichkolwiek dowodów. A Polacy są mądrym narodem i w końcu dotrze to do wierzących w te brednie. Nie zgadzam się z taką argumentacją. Uważam, że trzeba eskalacji nienawiści dać stanowczy odpór. Nie tylko dawna, ale i całkiem współczesna historia pokazuje, do czego prowadzą takie złe uczucia. Przecież terroryzm jest produktem nienawiści. A to, co stało się w Norwegii, powinno i dla nas stanowić memento.