sobota, 24 lipca 2010

                              

Brawo kościół, brawo harcerze, brawo studenci!

Dobrze, że skończy się już ten żenujący i uwłaczający godności symbolu męki Chrystusa spór o krzyż. Mam nadzieję, że podczas przenoszenia krzyża do kościoła obejdzie się bez wrzasków, wygrażania pięścią i histerycznych szlochów. Przekształcanie słusznego żalu po tym tak smutnym wydarzeniu, jakim była katastrofa smoleńska, w groteskowe przedstawienie, jest w najwyższym stopniu niesmaczne. A co na to obcokrajowcy, obserwujący to, co dzieje się przed pałacem prezydenckim.? Jesteśmy wszak krajem europejskim, którego obywatele mają ambicję zaliczania się do ludzi światłych i kulturalnych. A tymczasem europejscy goście widząc rozfanatyzowane osoby na placu, mogą mieć wątpliwości, czy znajdują się w Europie. Na szczęście mądrzy ludzie znaleźli kompromis w sprawie krzyża i dzięki im za to. Brawo kościół, brawo harcerze, brawo studenci!

czwartek, 22 lipca 2010

                                                Do czego Polakom służy sejm?

W moim mniemaniu sejm winien stanowić prawo. Posłowie wybrani przez obywateli mają dbać o ich dobro, uchwalać ustawy przyspieszające i ułatwiające rozwój kraju, aby jego mieszkańcom żyło się lepiej. Sprawując rolę kontrolną wobec rządu sejm powinien także z nim współpracować. Jest tyle ważnych spraw do rychłego załatwienia. Trzeba myśleć perspektywicznie o przyszłości naszej ojczyzny!. Ważne jest to, jak przebiegnie rozwój kraju nie tylko za rok, ale za dziesięć lat i więcej. A czym zajmują się teraz posłowie?. Obrazy telewizyjne  przekazywane z sejmu są żenujące! Komisje sejmowe, które niczego pozytywnego nie wnoszą, są telenowelami, z których wylewa się żółć, pot i łzy. Posłowie czas opłacany przez podatników marnotrawią na zakładanie zespołów nie mających żadnych uprawnień, a służących wyłącznie do rozpropagowania ich partii. Głoszenie bezsensownych teorii na temat katastrofy smoleńskiej i wypowiadanie niemądrych sądów na ten temat w pomieszczeniach budynku publicznego, jakim jest gmach sejmu, nasuwa myśl o niepoczytalności niektórych posłów. Rozwikłanie zagadki katastrofy smoleńskiej trzeba pozostawić specjalistom od katastrof lotniczych. Być może zresztą, że nigdy ona nie zostanie rozwiązana, jak często się to zdarza w takich wypadkach. A posłowie powinni zająć się sprawami, do załatwiania których zostali przez obywateli wybrani. W związku z tym, co dzieje się teraz w sejmie, trzeba więc mocno zastanowić się nad wyborem naszych przedstawicieli w przyszłości.

poniedziałek, 19 lipca 2010

                                             Nie dajmy się podzielić, Polacy

Każdy, kto przyczynia się do podzielenia Polaków, szkodzi naszej ojczyźnie. Wypowiadane publicznie twierdzenia, że są prawdziwi Polacy i nieprawdziwi, dobrzy katolicy i źli katolicy, prawdziwi patrioci, bo nam przyznają rację i ci pozbawieni uczuć patriotycznych, bo się z nami nie zgadzają, są nierozsądne i złe. Nie można dla własnych czy też swego środowiska celów, wypowiadać takich słów. Dotyczy to również nieprzemyślanych, czy też pochopnych decyzji podejmowanych w interesie jednej grupy ludzi. Ocena historyczna takich osób i ich decyzji będzie miażdżąca. Następujące po nas pokolenia źle będą ich wspominać. Polsce potrzebny jest spokój, umiarkowanie w wypowiadaniu sądów, nowoczesne spojrzenie na ciągle zmieniający się świat. Trzeba tworzyć atmosferę sprzyjającą reformom gospodarczym, aby uniknąć kryzysu ekonomicznego. To jest najważniejsze. Od tego  bowiem zależy rozwój młodych polskich rodzin, a także spokojne życie ludzi w podeszłym wieku. Nie dajmy się więc podzielić – Polacy!. 

środa, 14 lipca 2010

Spór o krzyż

Po katastrofie smoleńskiej harcerze postawili przed pałacem prezydenckim krzyż. I chwała im za to. Pokazali, że są dojrzali uczuciowo i patriotyczni Zginął wszak prezydent Rzeczypospolitej i wielu wartościowych obywateli naszego kraju. Przez kilkanaście tygodni mieszkańcy stolicy, a także innych rejonów Polski składało tam hołd tragicznie zmarłym. Minął jednak czas żałoby i  trzeba wrócić do normalnego życia. Krzyż winien być uroczyście przeniesiony w godniejsze dla tego symbolu religijnego miejsca. Może to być kościół lub cmentarz. I nagle powstał spór. Są w Polsce środowiska, które uważają, że krzyż powinien pozostać na miejscu. Dyskusja na ten temat przyjmująca często formę kłótni, okraszana niewybrednymi sloganami jest odbierana przeze mnie (a nie jestem tu odosobniona) z wielkim niesmakiem. Wszak dotyczy symbolu związanego z Tym, który głosił: "miłuj bliźniego jak siebie samego", czy "miłujcie nieprzyjacioły wasze". To miejsce nie jest odpowiednie dla tak ważnego symbolu religijnego. Pałac prezydencki jest budynkiem publicznym, w pewnym sensie należącym do wszystkich obywateli Rzeczypospolitej, a nie tylko do jednej grupy ludzi.
Pocieszające jest, że harcerze zgłosili chęć przeniesienia krzyża. Mamy wspaniałą młodzież, patriotyczną i rozsądną. Możemy  więc patrzeć z optymizmem w przyszłość Polski.

wtorek, 13 lipca 2010

Psychologiczna katastrofa

Katastrofa smoleńska jest wielką tragedią. Zginął w niej prezydent Rzeczypospolitej i straciło życie wielu wartościowych ludzi, potrzebnych Polsce. Jest to niepowetowana strata. Trwają badania przyczyn katastrofy. Po wielu miesiącach, a może latach, opinia publiczna dowie się, jaki był fizyczny powód tej tragedii. Każdemu rozsądnemu człowiekowi narzucają się jednak  myśli o psychologicznej przyczynie tego nieszczęścia. Złożyło się na nie wiele ułomności natury ludzkiej jak: nieodpowiedzialność, brak wyobraźni, pycha, zawiść, pragnienie wywyższenia się, brawura, a nawet po prostu zwykła głupota. Jak mogło znaleźć się w jednym samolocie tyle ważnych dla państwa osób?. Jak można przed wyprawą nie sprawdzić warunków bezpiecznego lądowania na danym lotnisku?. Jak można opóźnić znacząco wylot z Warszawy, gdy znano termin uroczystości i wiadomo było, że ludzie z niecierpliwością czekają na pana prezydenta oraz towarzyszące mu osoby?. Czy właściwe było posadzenie za sterami samolotu młodego pilota?. (Wiadomo, ze młode osoby mają cudowną cechę skłonności do ryzyka). Ten dzielny młody człowiek czuł zapewne brzemię odpowiedzialności za należyty przebieg uroczystości i chciał się z powierzonego mu zadania za wszelką cenę wywiązać. A może ktoś mu powiedział: jesteś świetnym pilotem, nawet w tych warunkach potrafisz wylądować. Tego nie wiemy i nigdy się nie dowiemy. Nie mniej przyczyny katastrofy moim zdaniem nie były tylko fizyczne, ale także psychologiczne. 

poniedziałek, 12 lipca 2010

Znaczenie słów

Ostatnio można usłyszeć, że osoby, które zginęły w katastrofie pod Smoleńskiem  poległy. Jest to określenie całkowicie niewłaściwe. Polec można tylko w walce na wojnie. Mój mąż usłyszawszy to wyrażenie czuł się zniesmaczony. Jego ojciec, płk. Adam Nadachowski, poległ w kampanii wrześniowej dowodząc 83-cim pułkiem piechoty, w 30-tej dywizji, w armii "Łódź". Młodszy brat Adama  poległ w pierwszej wojnie światowej służąc w Legionach. Zastosowanie tego wyrażenia w stosunku do katastrofy samolotowej deprecjonuje żołnierzy, którzy polegli w boju, w walce o Polskę. Jest też niewłaściwe wobec osób, które w tej katastrofie zginęły. Na pewno ci ludzie, często skromni, nie akceptowaliby takiego, odnoszącego się do tego wypadku,  pompatycznego  określenia. Również mówienie, że uczestnicy nieszczęsnego lotu ponieśli śmierć męczeńską, jest  niewłaściwe.Na przykład strażak, który uratował dziecko z pożaru i wskutek oparzeń zmarł, niewątpliwie poniósł śmierć męczeńską. Zaryzykował własne życie i możliwość otrzymania śmiertelnych ran. Natomiast w katastrofie smoleńskiej ponieśli pasażerowie śmierć tragiczną, ale nie męczeńską. A osoby, które wypowiadają się publicznie, powinny dobrze ważyć słowa.

czwartek, 8 lipca 2010



        Przechadzka                                                                           


Dokąd sięgam pamięcią uczestnikiem zawodów sportowych organizowanych przez moich braci na ogrodowym boisku był ich przyjaciel Władek Jaworski.. Mieszkał przy ulicy Tarnowskiego w willi naprzeciw naszego domu. Władek, zamiłowany sportowiec ( należał do jakiegoś klubu i  specjalizował się w biegach) był zapalonym kinomanem i świetnym "opowiadaczem". Pamiętam, jak z dreszczem emocji przykucnąwszy w kąciku pokoju chłopców, przysłuchiwałam się jego relacjom z filmów kowbojskich czy kryminalnych. Ojciec Władka był sędzią i po wkroczeniu Sowietów do Lwowa został aresztowany i wywieziony na Sybir. Niedługo potem  ten sam los spotkał jego jedynego syna. Władek, w tym czasie już student prawa i początkujący poeta, wywieziony został potem na daleką północ Związku Sowieckiego. Niewiele czasu upłynęło, a matka i babcia Władka zostały wywiezione do Kazachstanu.  Obydwie panie wkrótce tam zmarły. Władek jakoś przeżył. Z armią Andersa wyjechał z Rosji, brał udział w walkach we Wloszech, a po wojnie zamieszkał w Londynie.
Po śmierci mojego brata Stefana Fulińskiego przysłał nam wiersz napisany pod wpływem wspomnień o wspólnych spacerach po Lwowie. Wzrusza w nim tęsknota za młodością spędzoną w tym tak kochanym przez nich mieście.
Poniżej cytuję ten wiersz
                                                               PRZECHADZKA

                                      Pro memoria Stefana Fulińskiego       

                                                                              Spójrz w głąb tych ulic.
                                                                              W suchym powietrzu lipca
Wiszą obrazy naszego miasta.
Więc sobie pochodzimy trochę,
Naszymi własnymi drogami,
Na chybił – trafił, jak zwykle,

Nie mów mi o miłości,
bo to graniczy z rozpaczą.
Nie mów mi o miłości,
bo ktoś podatny na wstrząs
ledwie wytrzymuje takie tematy.
Mówmy lepiej o rzeczach obojętnych,
albo o niczym w ogóle.

Nie gniewaj się, jeśli wolę milczeć.

Z knajpy wytacza się kilku pijanych.
Jednemu rozsypuje się talia kart.
Będą potem długo grali innymi kartami
o czarny wiatr, o błyski szyn.

Spójrz, oto jesteśmy na ulicach,
na których rzadko bywamy,
gdzie może już nigdy nie będziemy.
Stoi tu mur jakiegoś klasztoru,
którego nazwy nie znamy. Stary
i strupieszały. Na nim pordzewiała
tablica z blachy. Nie odczytam liter.
Wszędzie suchość lipcowego popołudnia.
To od niej obrazy naszego miasta wkrótce
zaczną rozpadać się w proch.

Jest smutek. Wciąż odległy od snu,
od warstw ciemności – o niemożność zapomnienia
Jest smutek, zanim noc podniesie nad nami
konstelacje jak wieloramienny świecznik –
noc, która na wysokościach
odbywa się na wieki wieków amen.

Stefan (18 lat) z Ewą (12 lat)
                                           .      

wtorek, 6 lipca 2010



 RODOWODY

Dwa lata przed drugą wojną światową mój Ojciec zainteresował się swoim pochodzeniem. Na podstawie różnych materiałów, a więc świadectw urodzenia, ślubów, aktów majątkowych, a także przekazu ustnego swoich rodziców i krewnych, odtworzył częściowo swoją genealogię. Uzupełnił ją także rodowodem mej matki, w dużej mierze z podziwu, jaki żywił dla swego teścia Leopolda Hausera.
Mając przed sobą oryginalne opracowanie mego ojca, Benedykta Fulińskiego, dość szczegółowe i długie, pragnę przekazać moim dzieciom i wnukom pewne najistotniejsze elementy tych rodowodów.

Ród Fulińskich

Istnieją dwie gałęzie rodu Fulińskich: wschodnio – małopolska i zachodnio – małopolska. Jakie są powiązania między nimi nie udało się ojcu dociec. Nasza linia jest wschodnio – małopolska.
Według tradycji ustnej ród ten pieczętuje się herbem Rogala. Świadczyć o tym może posiadany przez mego Ojca „Kontrakt między Józefem de Rogalis Fulińskim a Leizorem Weitzem”, a także podpis Józefa de Rogalis Fulińskiego na wykazie klasyfikacyjnym uczniów w Oleszkowie z 1857/58 r. W herbarzach powszechnie używanych nazwiska tego mój ojciec nie znalazł. Za rodem szlacheckim przemawia także fakt, że sprawy majątkowe rozpatrywane były przez sądy szlacheckie i że w XVIII wieku zawierano małżeństwa ze szlachciankami. Prawdopodobnie była to szlachta zagrodowa.
Pierwszym, którego akta były w posiadaniu mego Ojca, był Wojciech Fuliński, leśnik zajęty w lasach prywatnych. Urodził się w drugiej połowie XVIII w. Ożenił się z Zofią Czerwińską. W aktach są wzmianki o dwojgu ich dzieciach: Józefie i Marii
Józef Fuliński (dziad mojego Ojca) w 1819 roku zapisany został w poczet studentów Uniwersytetu Lwowskiego. Podobno zarabiał w tym czasie na życie zbierając charakterystyczne dla okolic Lwowa owady. Głównym jego zajęciem było guwernerstwo, wykonywał też zawód nauczyciela ludowego. Uczył w Stanisławowie, Issakowie, w Oleszkowie koło Zabłotowa i w innych miejscach. Około roku 1826 poznał Salomeę, córkę Ludwiki z Jaczewskich i Wojciecha Skuratowskiego i wziął z nią ślub w Sołaczu. W posagu wniosła mu ona część dóbr Staruni i Żurak. Ich synem był mój dziadek Karol Fuliński (ojciec Benedykta Fulińskiego ) urodzony w 1841 r.
Salomea ze Skuratowskich Fulińska zmarła w 1843 r. w Staruni. Tu wspomnę, że mój brat Jacek Fuliński, chcąc uniknąć macek NKWD i UB, przez kilka lat w powojennej Polsce nosił nazwisko swojej prababki. W tym czasie był Janem Skuratowskim.
Po śmierci swej żony Salomei Józef Fuliński ożenił się po raz drugi z Heleną Grzybowiczówną, dając początek dwom liniom Fulińskich – jednej spokrewnionej ze Skuratowskimi i drugiej – z Grzybowiczami.
Karol Walerian Fuliński, mój dziadek, stracił matkę w wieku dwu lat. Wychowywała go macocha. Mój Ojciec nigdy nie słyszał jakiejkolwiek skargi na jej opiekę. Na skutek jednak zubożenia rodziny Karol nie otrzymał większego wykształcenia. Imał się różnych zajęć. Pracował w leśnictwie, był też ekonomem. Około roku 1871 poznał Julię Adelajdę, córkę Adama Widajewicza i Julii primo voto Złonkiewiczowej  z domu Mir. Z tego związku urodził się mój Ojciec w Chlebowicach Świrskich w roku 1881. Z kilkorga rodzeństwa, które w części zmarło w dzieciństwie, została mu tylko siostra Karolina, późniejsza Strzetelska Wczesne dzieciństwo spędził w zagrodzie szlacheckiej zwanej Chłopiecczyzną w Chlebowicach Świrskich, będącej własnością Adama Widajewicza, ojca jego matki. Potem ta zagroda przeszła  w jej posiadanie. Chłopiecczyznę w końcu sprzedano. Rodzina Fulińskich przenosiła się w różne miejsca, by wreszcie osiąść w Stanisławowie, gdzie mój Ojciec skończył gimnazjum. Jeszcze wcześniej Karol Walerian Fuliński wszczął proces ze skarbem państwa austriackiego o należne mu „sumy indemnizacyjne i propinacyjne” z tytułu własności części dóbr Staruni i Żurak. Po wygranym procesie zakupił w Knihininie-Górce dwuhektarowe gospodarstwo z domem mieszkalnym. Na tym gospodarstwie prowadził ogrodnictwo. Potem kupił kamienicę czynszową w Stanisławowie, gdzie rodzina Fulińskich zamieszkała. Młody Benedykt, widząc jak ojciec męczy się przy ciężkiej pracy i dostrzegając jego niedomagania sercowe, przez cały niemal okres gimnazjalny udzielał korepetycji, chcąc pomóc rodzinie.
W opracowaniu, które leży przede mną na stole, Ojciec mój niezwykle ciepło, z najwyższym szacunkiem, wdzięcznością i miłością, wyraża się o swoich rodzicach. Zacytuję fragment tekstu: „Moja najukochańsza matka doczekała się jeszcze tego, czego nie mógł doczekać się mój ojciec (zmarł 24.XI.1905 r. nagle na udar serca) – doktoratu z filozofii. Co więcej, moja matka doczekała się mego ślubu ze Stefanią Hauserówną, którą szczerze pokochała – jak własną córkę. Umarła w moim domu we Lwowie dnia 22.I.1913 r.”
Rodzice moi mieli pięcioro dzieci, których przedstawiam w kolejności urodzenia: Jędrzej Fuliński ur. 16.VII.1913 r., Jacek Fuliński ur. 6.I.1915 r., Stefan Fuliński ur. 4.V.1919 r., Wojciech Fuliński ur. 27.I.1921 r. i Ewa Fulińska ur. 4.III.1925 r.

Ród Hauserów

Ustna tradycja przekazuje, że Hauserowie pochodzą ze Szwajcarii i są spokrewnieni z baronami Weisenthumm. Pierwszym członkiem tego rodu, po którym pozostały dokumenty jest Wieczesław Hauser. Zastanawiające jest jego słowiańskie imię i małżeństwo z Anastazją Szlachcicówną. Być może przybyli oni już jako młode małżeństwo z Czech. Należy przypuszczać, że Wieczesław Hauser był mocno zeslawizowany, a może nawet spolszczony. Drugi z kolei syn Wieczesława Hausera i Anastazji Szlachcicówny, Rudolf, urodził się w Delatynie w 1820 r. Na Uniwersytecie Lwowskim złożył egzaminy prawnicze. Z czasem uzyskał stanowisko zarządcy lasów państwowych. W 1841 r. ożenił się z Emilią Fruhwirthówną, córką Franciszka i Teresy z Gilatowskich. Mieli troje dzieci: Leopolda Franciszka, Edwarda i Adelę.
Leopold Franciszek Hauser (mój dziadek) urodzony w 1844 r. w Kałuszu, zmarły w 1908 r. we Lwowie, jest najznamienitszym przedstawicielem tego rodu. Wybitny prawnik, sędzia, historyk, autor „Monografii miasta Przemyśla”, stanowiącej wzór dla opracowań tego typu. Jako student był w więzieniu austriackim sądzony za pracę konspiracyjną na rzecz powstania z 1863 r. Był współzałożycielem teatru „Fredreum” w Przemyślu. Stanął jako pierwszy prezes na czele „Polskiego Związku Sędziów” w Austrii. W uznaniu jego licznych prac na rzecz społeczeństwa odznaczono go tytułami „Honorowego Obywatela” miast: Przemyśla, Żółkwi, Monasterzysk. (Obszerną biografię Leopolda Hausera umieszczono w przedmowie do drugiego wydania „Monografii miasta Przemyśla” wydanej w 1991 r.)
W 1876 roku Leopold Hauser wszedł w związek małżeński z Wandą Kamilą urodzoną w 1855 r. w Niebieszczanach (zmarłą w 1931 r. w Warszawie), córką Adama Daukszy i Eweliny z Tracków. Daukszowie byli właścicielami dóbr w Niebieszczanach w Sanockiem.
Leopold i Wanda Hauserowie mieli trzy córki: Marię (1878 – 1954), Olgę (1885 – 1939) i Stefanię Joannę (1889 – 1976).
Maria wyszła za mąż za sędziego Karola Wiśniewskiego.
Olga była żoną Władysława Kuczyńskiego, prokuratora. Oboje zostali zamordowani w Kosowie Poleskim przez Białorusinów lub żołnierzy sowieckich 17 IX 1939r.
Stefania Joanna (moja matka) została żoną Benedykta Fulińskiego (mego ojca), profesora Politechniki Lwowskiej.