środa, 1 sierpnia 2012

Godzina "W"

1 sierpnia 1944 roku o godz. 17,00 rozpoczęło się Powstanie Warszawskie. Tego dnia o Godzinie "W" (17,00) byłam daleko od Warszawy, w powtórnie okupowanym przez sowiecką Rosję Lwowie. Polacy zamieszkujący to miasto z nadzieją przyjęli wieść o wybuchu powstania w stolicy. Mieliśmy już za sobą lwowski fragment akcji "Burza" tragicznie zakończony zdradzieckim aresztowaniem polskich oficerów AK. Byli wśród nich nasi znajomi i przyjaciele. Aresztowany został między innymi przyjaciel mego brata Wojtka, związany z naszym domem przez pracę konspiracyjną podczas okupacji niemieckiej, kapitan lotnictwa Mieczysław Borodej. Skazany na 20 lat więzienia, zesłany został na Kołymę. Do kraju powrócił dopiero w 1955roku. Nastrój Lwowian w tym czasie był ponury. Po traktacie między "wielką trójką"( Churchillem, Rooseveltem i Stalinem) w Teheranie, poczuliśmy się zdradzeni przez państwa zachodnie. Na tej konferencji ustalono, że granice Polski na wschodzie będą przebiegać wzdłuż tak zwanej "linii Cursona". Graniczną rzeką miał być Bug. Wprawdzie "linia Cursona" nie obejmowała Lwowa, ale my nie mieliśmy złudzeń, co do zamiarów sowieckich. Jak okazało się później, naiwnie sądziliśmy, że zryw powstańczy w Warszawie spowoduje zmianę nastawienia krajów zachodnich do przebiegu naszych granic na wschodzie. Podziwialiśmy powstańców i całym sercem byliśmy z nimi. W tym czasie ukrywał się w naszym domu, przed sowieckim aresztowaniem, kapitan Dragan Mihajlo Sotirowic ( pseudonim Draża) Ten serbski oficer w służbie Armii Krajowej aresztowany przez NKWD zbiegł i kilkanaście dni ukrywał się u nas. Razem z nami przeżywał upadek powstania. Ten zaprawiony w bojach partyzant nie krył łez. Było to wzruszające, jak pokochał on Polskę. Wkrótce opuścił nasz dom. Został przeprowadzony przez zieloną granicę do Polski. Jakiś czas ukrywał się na Dolnym Śląsku, a potem mając francuskie obywatelstwo przedostał się jakoś do Francji. Ostatecznie osiedlił się w Monaco pod zmienionym   nazwiskiem Jacques Roman. Umarł nagle w 1987 roku podczas dorocznej pielgrzymki na górę Athos.
W tych pamiętnych dniach zrywu powstańczego, dochodzące ze stolicy wieści odbieraliśmy z wielkim niepokojem. Szczególnie nasza Matka obawiała się o los swojej starszej siostry, mieszkającej w Warszawie, Marii Wiśniewskiej. Nie mieliśmy od niej żadnych wiadomości. Jedną siostrę, Olgę Kuczyńską, straciła już nasza Mama 17 września 1939 roku. W dniu wkroczenia Sowietów do Polski ciocia Ola została, wraz ze swym mężem, zamordowana na Polesiu.
Kamienica, w której mieszkała Maia Wiśniewska w Warszawie, została w czasie walk zbombardowana przez Niemców. Pod gruzami pozostał cały dorobek jej życia. Straciła narzędzie pracy, jakim był fortepian. Była bowiem nauczycielką gry na tym instrumencie, a także nauczycielką śpiewu. Na zawsze znikły piękne robótki, do których nasza ciocia Mania miała szczególny talent. Uratowała jedynie życie. Ta 66-letnia kobieta wyczołgała się z piwnicy zbombardowanego domu przez okienko. Z małą walizeczką, w której umieściła przed zejściem do schronu dokumenty i trochę kosztowności, pognana została przez Niemców do Pruszkowa. W drodze zachorowała na tyfus brzuszny. Tylko dzięki dobrym ludziom, którzy przygarnęli ją do swego domu i otoczyli opieką – przeżyła.
.Ofiara, jaką poniosło społeczeństwo polskie w czasie Powstania Warszawskiego, jest ogromna. Toczy się ciągle spór, czy decyzja o jego rozpoczęciu była słuszna. Dziś jednak, niezależnie od poglądów, jakie mamy na ten temat, w godzinie "W" winniśmy oddać hołd wszystkim powstańcom i ofiarom tego tragicznego i bohaterskiego wydarzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz