niedziela, 24 października 2010

Dawno temu we Lwowie

Wujek Bolek Kuźniewicz był mężem ciotecznej siostry mego Ojca cioci Luni, z domu Kańskiej. Był to człowiek bardzo interesujący. Gdy przychodził do naszego domu, chwilę rozmawiał z rodzicami lub tylko z mamą, a potem siadał przy fortepianie. Jak on grał! Nie były to utwory Chopina, Beethovena czy Czajkowskiego, lecz najmodniejsze szlagiery i ,,kawałki", które mnie, małej dziewczynce, bardzo się podobały. Po latach uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy wtedy słyszałam ragtime'y. Te utwory amerykańskiego kompozytora z przełomu 19-tego i 20-tego wieku Joplina do dziś są popularne, choćby ,,The Entertainer". Nadawały się one szczególnie do ilustracji muzycznej amerykańskich niemych filmów. Kuźniewicz pamiętał je z okresu, gdy grywał w salach kinowych w czasie projekcji takich obrazów. Opowiadana była w domu anegdotka z tym związana. Prócz fortepianu miał grajek obok siebie instrumenty perkusyjne, których czasem używał. Kiedy właśnie szedł film ,,Hrabia Monte Christo", właściciel kina złościł się na pianistę, że gdy strzelały armaty nie patrzył na ekran, przez co spóźniał się z uderzeniem w bęben. Moi dwaj starsi bracia, którzy uczyli się już fizyki w szkole, pocieszali wujka, że najpierw pojawia się światło, a potem dopiero dźwięk, więc uderzenie w bęben jest prawidłowe. Nalegali, żeby wytłumaczył to ciemnemu kierownikowi kina.
W tym czasie rodzice nie mieli jeszcze własnego domu, lecz mieszkali w kamienicy należącej do Bolesława Widajewicza przy ulicy Tarnowskiego 68. Rodzina Fulińskich zajmowała mieszkanie na pierwszym piętrze, a na drugim mieszkali Kuźniewicze. Mama opowiadała mi o pewnym wydarzeniu z udziałem wujka Bolka. Gdy dotarła do Lwowa wiadomość o powrocie Piłsudskiego z Magdeburga i mianowaniu go naczelnikiem państwa polskiego, Kuźniewicz zszedł do mieszkania rodziców wołając od progu: Polska wybuchła! Polska wybuchła! Otworzył na rozcież okna pokoju, w którym stał fortepian, usiadł przy nim i najgłośniej jak się dało zagrał hymn "Jeszcze Polska nie zginęła". Słychać go było na całej ulicy. Otwierały się stopniowo okna innych domów i ludzie zaczęli klaskać w dłonie.
Kuźniewicz był fotografem i trochę malarzem. Na podstawie fotografii mojego dziadka, Karola Fulińskiego, wykonał ołówkiem jego portret. Przez pewien czas przebywał na Kniażynie, osadzie wojskowej na Wołyniu, robiąc fotografie osadnikom, a zwłaszcza ich żonom. Retuszował je, wyraźnie upiększając wizerunki tych kobiet. Dorysowywał też piękne kolczyki i naszyjniki, których biedne babiny nie widziały nigdy na oczy.
 Czarodziejska skrzynia

Jednym z najwcześniejszych moich wspomnień są opowiadania Mamy o jej dzieciństwie. Dokładnie opisywała, jak wyglądało mieszkanie dziadków Hauserów na ulicy Batorego we Lwowie i życie w tym domu. Będąc w wieku przedszkolnym, pozostawała rano bez towarzystwa rodzeństwa w tym obszernym mieszkaniu (podobnie jak później ja sama). Ciocia Mania była wtedy już 18-letnią młodą mężatką i nie mieszkała z rodzicami, a ciocia Ola, starsza od Mamy o cztery lata (tak jak Wojtek ode mnie), chodziła do szkoły. Dziadzio przebywał w sądzie, a babcia Hauserowa zazwyczaj przygotowywała się do spotkania towarzyskiego ćwicząc na fortepianie. Zawsze bowiem proszona była o zagranie jakiegoś utworu, albo nawet o wzięcie udziału w amatorskim zespołowym koncercie. Wtedy to mała Stefanka biegła do kucharki Katarzyny. Lubiła słuchać jej opowiadań w pięknej gwarze góralskiej spod Żywca. Siadała wtedy na dużej, malowanej w kolorowe kwiaty skrzyni będącej własnością Katarzyny. Dziewczynka uważała tę skrzynię za piękną i czarodziejską, bo kryła skarby jej właścicielki. Czasem udawało się Stefance uprosić kucharkę o jej otwarcie. Były tam poukładane kolorowe, obficie marszczone spódnice ozdobione koronkami, białe płócienne bluzki, a także różne kwieciste chusty z jedwabnymi frędzlami. Katarzyna rozkładała je przed dziewczynką, a ta oglądała z przejęciem każdy kwiatek na materiale. W jednym rogu malowanej skrzyni znajdowała się jakby miniaturka dużej: mała skrzyneczka nie tylko malowana, ale i rzeźbiona. W niej znajdowały się skarby Katarzyny. Oglądanie ich stanowiło wielką przyjemność dla Stefanki. A było tam kilka różańców, dwa pierścionki z kolorowymi szkiełkami kupione na jarmarku, sznur czerwonych korali i wiele świętych obrazków, które szczególnie podobały się dziewczynce. Jeden zwłaszcza zapadł jej w pamięć. Przedstawiał dwoje małych dzieci idących przez mostek nad spienioną górską rzeką. Śliczny anioł lecąc na skrzydłach tuż za nimi, opiekuńczo obejmował je rękoma i bezpiecznie przeprowadzał na drugi brzeg. Czasem zdarzało się, że Ola wróciła wcześniej ze szkoły i weszła do kuchni. Wtedy Katarzyna szybko przykrywała swoje skarby ścierką. Tłumaczyła potem Stefance, że panna Ola mogłaby śmiać się ze starej kucharki. Czarodziejska skrzynia, w której było tyle ciekawych rzeczy, była więc wspólną tajemnicą Stefanki i Katarzyny.  





 Widajewicze

Adam Widajewicz, dziadek mojego Ojca, ożenił się z młodą wdową Julią Złonkiewiczową z domu Mir. Miała już  małą córkę Paulinę, która, gdy dorosła, wyszła za mąż za Franciszka Krajewskiego. Paulinka wychowywała się z gromadką latorośli moich pradziadków. Widajewicze mieli następujące dzieci:
Julię Adelajdę – moją babcię Fulińską.
Antoninę– zamężną za Władysława Kańskiego. Ciocia Lunia z Kańskich Kuźniewiczowa była ich córką. Z nią i jej dziećmi, Marianem i Zosią, moja rodzina utrzymywała bardzo bliskie kontakty. Zosia Kuźniewiczówna (potem Chudziowa) była koleżanką mojego brata Jędrka na studiach. W domu Władysława Kańskiego juniora (syna Antoniny) znajdował się portret prababci Widajewiczowej i do dziś jest w posiadaniu tej rodziny. W domu tym, a właściwie uroczym dworku pod Krakowem, spędziliśmy w czasie pewnych wakacji przed wojną kilka pięknych dni.
Karolinę – wyszła za mąż za Fryderyka Krupickiego. Ich wnuczką była blisko z nami zaprzyjaźniona Litka (Julia) z Krupickich Raketty.
Bronisławę – zawarła małżeństwo z Wawrzyńcem Szechińskim.
Bolesława – ożenionego z Pauliną Grzymkowską. Był on właścicielem majątków ziemskich w Wołcniowie i Demence Podniestrzańskiej, tak chętnie odwiedzanych przez nas w czasie wakacji. Małżeństwo to nie miało dzieci, jedynie wychowankę, adoptowaną córkę, Marię Widajewicz., która wyszła za mąż za Sasa-Bilińskiego. Maria Bilińska była potem właścicielką dworu i majątku w Wołcniowie oraz połowy domu i majątku w Demence Podniestrzańskiej.
Adam – ksiądz. Miał naturalną córkę Marię Malinowską.
Tego swojego wuja, księdza Widajewicza, określał mój Ojciec jako jednostkę wybitną. Jako młody człowiek został wysłany do Rzymu i Francji na studia. Władał trzema językami: niemieckim, francuskim i włoskim. Odznaczał się błyskotliwą inteligencją i dużym zasobem wiedzy z różnych dziedzin. Po powrocie do kraju został sekretarzem biskupa Bilczewskiego, późniejszego arcybiskupa i metropolity lwowskiego, wyniesionego na ołtarze jako błogosławiony przez Jana Pawła II i kanonizowanego przez Benedykta XVI-tego. Biskup miał wobec księdza Adama wielkie plany. Widział w nim swego następcę. I tu spotkało go wielkie rozczarowanie. Prócz sekretarzowania, ksiądz Widajewicz pełnił prawdopodobnie funkcję katechety w jakiejś szkole. Tam poznał młodą nauczycielkę, pannę Malinowską.
I stało się! Serce, jak wiadomo, nie sługa! Owocem tego romansu była córka Maria. Po spowiedzi u biskupa i wyczerpującej rozmowie, przestał być sekretarzem i za trójstronną zgodą przeniesiony został na niewielką parafię do Bolechowa. Znajdowała się ona blisko miejscowości Balice Podróżne, w której ksiądz Adam miał gospodarstwo rolne. Wszystkie dochody z niego postanowił przekazywać na pomoc ubogim. Przez swych parafian był ogromnie lubiany. Znany był z tego, że do jego domu schodziły się wszystkie dziady z okolicy. W czasie Bożego Narodzenia urządzał u siebie wigilię dla ubogich. Mój Ojciec, który jako dziecko razem z matką i siostrą przez pewien czas mieszkał u wuja w Balicach Podróżnych, zapamiętał niezwykłość takiej wigilii.
Biskup Bilczewski zaopiekował się rodziną swojego byłego sekretarza i ulubieńca. Postarał się o przeniesienie młodej nauczycielki do Krakowa. Tu nadal pracowała w swoim zawodzie. Zapewniono jej także dobre warunki do wychowywania córki. Ksiądz Adam dwa razy w roku otrzymywał dyspensę i wyjeżdżał do podwawelskiego grodu, aby spotkać się z rodziną.
Na początku swej posługi duszpasterskiej w Bolechowie ciężko mu było podołać wszystkim obowiązkom związanym z parafią i gospodarstwem. Poprosił więc swą siostrę Julię, a więc moją babcię Fulińską, o prowadzenie gospodarstwa rolnego w Balicach Podróżnych.. Babcia przeniosła się na jakiś czas do swego brata zabierając swe małe dzieci, Benia i Lolę. W czasie pobytu u wuja Adama próbował on uczyć swego siostrzeńca języków. Zaowocowało to późniejszymi zainteresowaniami językowymi młodego człowieka. Ksiądz Widajewicz opowiadał też Beniowi o Włoszech i Francji wzbudzając w chłopcu pragnienie podróżowania i poznawania różnych krajobrazów, co znalazło odbicie w dalszym życiu Benedykta.
Maria Malinowska odwiedzała swoich krewnych we Lwowie, także moich rodziców.
Adam Widajewicz umarł, gdy mój Ojciec był dzieckiem i nie przekazał ulubionemu wnukowi żadnych informacji o swoich przodkach i innych członkach rodziny.. Dopiero ja, po kilkudziesięciu latach od śmierci mojego Ojca, jestem w stanie uzupełnić częściowo genealogię rodu Widajewiczów. Dla mego Ojca byłaby to prawdziwa niespodzianka. Okazało się, że mój pradziad Adam miał siostrę i trzech braci. Prawnuk jednego z nich, Romana, przysłał mi pięknie opracowane drzewo genealogiczne rodu Widajewiczów. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. Dzięki temu mogę uzupełnić ten rodowód niektórymi informacjami.
Rodzicami Adama Widajewicza, a więc pradziadkami mojego Ojca, Benedykta Fulińskiego, byli Tomasz Widajewicz i Antonina Kulikowska. Mieli oni córkę Apolonię Mariannę i trzech synów: Józefa, Adama Stanisława (mojego pradziadka) i Romana. W czasie wojny przebywał we Lwowie historyk, profesor Uniwersytetu Poznańskiego, Józef Widajewicz. Obaj panowie profesorowie spotkali się i stwierdzili, że nie są spokrewnieni. A tymczasem mylili się. Józef Widajewicz wywodzi się z linii Józefa, brata mojego pradziadka.. A to niespodzianka!.


sobota, 23 października 2010

 Skandaliczna debata w sejmie

Po tragicznym wypadku w Łodzi odbyła się w sejmie skandaliczna debata. Ludzie niezrównoważeni psychicznie zdarzają się wszędzie, ale w żadnym kraju bezpośrednią winą za ich postępowanie nie oskarża się przeciwników politycznych. W Niemczech postrzelony został minister rządu, w Szwecji zastrzelono prezydenta, a potem panią minister spraw zagranicznych. Prezydent Reagan przeżył zamach. Premier Włoch Berlusconi uderzony został  niebezpiecznie w głowę. Nigdzie jednak nie oskarżano o te wypadki przeciwników politycznych. U nas jednak w debacie sejmowej padły bzdurne insynuacje. Posłowie obrzucali się wzajemnie obraźliwymi epitetami. Wypowiadali zdania pozbawione logiki i elementarnego sensu. Zastanawiam się, czy na taką wymianę epitetów mają iść pieniądze podatników? Wybrani przez naród posłowie winni mu służyć stanowiąc mądre i korzystne dla obywateli prawo. A tymczasem na sali sejmowej odbywa się zabawa w wymianę obelg. Co nas, obywateli, obchodzi, że jeden poseł obraził drugiego? Niech się obrażają ile chcą, byleby wykonywali dobrze swoją pracę. A tak nie jest! Polacy są mądrym narodem. Sądzę ,że w przyszłych wyborach nie oddadzą głosu na ludzi kłótliwych, niezrównoważonych emocjonalnie i niepełnosprawnych umysłowo. 

piątek, 22 października 2010

 In vitro

Miałam ciocię, siostrę mojej matki. Uchodziła za najładniejszą z trzech sióstr. Wyszła bardzo młodo za mąż. Była zdrowa, śliczna, utalentowana i wykształcona. Miała przystojnego, bardzo zdolnego męża, który w przedwojennej Polsce osiągnął wysokie stanowisko. Wujostwo mieszkali w Warszawie, prowadzili interesujące życie towarzyskie, korzystali ze wszystkich rozrywek kulturalnych, jakich dostarczała stolica. Mieli życie wygodne i dostatnie. Byli zgodnym i kochającym się małżeństwem. A jednak moja ciocia Ola czuła się głęboko nieszczęśliwa, gdyż nie miała dzieci. Gdyby urodziła się sto lat później, można byłoby temu zaradzić stosując metodę in vitro. Niedawno nagrodę Nobla otrzymał twórca tej metody. Postęp medycyny w ostatnich czasach jest ogromny. Polska powinna korzystać ze wszystkich osiągnięć nauki. Nie możemy wlec się w ogonie krajów cywilizowanych. Dobrze, że sejm zajął się tą tak ważną dla wielu Polaków sprawą.

wtorek, 19 października 2010

 Tragedia w Łodzi

Zabójstwo w biurze poselskim partii politycznej, jakie zdarzyło się w Łodzi, to nieoczekiwany dramat. Na razie nie wiadomo, jaki był motyw napaści. Istnieje podejrzenie, że sprawca zbrodni jest niepoczytalny. Przypuszczam, że tak jest. Jestem wstrząśnięta tym, że ta straszna tragedia, od razu, po kilkunastu minutach, została wykorzystana do celów politycznych. Nie wymieniając nawet nazwisk śmiertelnej ofiary i rannego, walczącego o życie, szef partii obarczył odpowiedzialnością moralną za ten czyn swoich konkurentów politycznych. Wykorzystywanie tego tragicznego zdarzenia do poprawienia swej popularności napawa wstrętem. Nasuwa się refleksja, że my, obywatele i wyborcy, winniśmy żądać od swoich posłów, żeby zajmowali się sprawami naszymi, a nie swoimi nieszczęściami i obsesjami.
Jeżeli ktoś chce być posłem, nie może ciągle demonstrować swoich nastrojów, lecz powinien intensywnie działać na rzecz naszego kraju. My, obywatele, winniśmy żądać, aby politycy kierowali się rozsądkiem i spokojem. Wieczne wzbudzanie histerycznych i fanatycznych nastrojów owocuje w końcu tym, co się stało. W jednym z postów napisałam: Ludzie, nie dajmy się zwariować! A jednak do tego doszło!

czwartek, 14 października 2010

 Życie jest pełne niespodzianek

Założenie bloga przyniosło mi wiele niespodzianek. Ostatnio na przykład zyskałam dzięki niemu sympatycznego krewniaka. Przeczytawszy fragmenty moich opowieści zorientował się, że mamy wspólnych przodków. To ci niespodzianka!. Potwierdziło to moje przekonanie, jak wspaniałym medium jest internet. Nie tylko za jego pośrednictwem można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, ale także nawiązać kontakt dosłownie z całym światem. Śledzenie postępów w nauce, technologii, medycynie jest fascynujące. Czyż bez wielkich osiągnięć w technice i organizacji trudnych przedsięwzięć, możliwe byłoby uratowanie górników uwięzionych w kopalni na pustyni Atakama? Jest to bardzo optymistyczne wydarzenie. Świadczy o tym, że ludzie nie tylko potrafią zdobyć się na najwyższy wysiłek dla ratowania życia swoich bliźnich, ale także umieją szybko i skutecznie zastosować najnowsze osiągnięcia techniki. Sądzę, że jednym z ważniejszych postulatów w najbliższych wyborach winno być wprowadzenie w naszym kraju darmowego internetu. Szczególnie dzieciom wiejskim, a także ludziom dorosłym na polskiej wsi, otworzyłoby to szeroko okna na świat. Byłaby to najłatwiejsza droga dla wyrównania szans młodych ludzi.