poniedziałek, 22 marca 2010

2.DOM NA GÓRCE JACKA c.d. (skarb)

Zabawa w skarb
Ulubioną zabawą Ewy i Danusi było szukanie skarbu. Skarb, pudełeczko z różnokolorowymi guziczkami i kamyczkami, dziewczynki chowały na zmianę w różnych zakamarkach mieszkania. Zimno, zimno, ciepło, gorąco rozlegało się wtedy po domu. Właśnie Ewusia „ mrużyła” przy drzwiach do klatki schodowej, prowadzącej w górę z dolnej części mieszkania do bramy. Krasnoludek wystawił wielkie uszy z kieszonki fartuszka chcąc usłyszeć, w którą stronę Danusia zanosi skarb. Głośne „już” rozpoczęło szukanie.
Najpierw kwadratowy hol z kręconymi schodkami łączącymi dół i górę mieszkania. Było tu tyle drzwi i tyle możliwości schowania skarbu. Krasnal trząsł się ze strachu, że przy okazji szukania pod schodami jego łóżeczko z pudełka od zapałek może zostać nadwerężone. „Zimno” uspokoiło go natychmiast.
Drzwi do spiżarni i piwnicy były zamknięte. Do kuchni zabroniono dziewczynkom wchodzić. Pozostała jadalnia. Był to obszerny pokój z dwoma oknami, z których jedno służyło dzieciom do wyskakiwania na ogród. Na środku duży prostokątny stół i wiele krzeseł. Tu cała rodzina jadała obiady. Na ścianach wisiały obrazki i wielkie fotografie dziadka Fulińskiego i pradziadka Widajewicza, do którego Tato był podobny.

Mama jako dziewczynka
 Ewa lubiła bardzo portret małej dziewczynki o mądrych oczach. To Mama, gdy miała dziewięć lat.
Gdzie ten skarb? Zagląda pod kanapkę, na której sypiał Wojtek. Ciepło, ciepło, ale pudełka jeszcze nie było. Podeszła do wielkiego pieca centralnego ogrzewania stojącego w kącie pokoju, otworzyła pusty o tej porze roku popielnik. Gorąco! Znalazł się skarb. Teraz szukać będzie Danusia. I tak to trwało, aż dziewczynkom przyszła do głowy inna zabawa.
Zaduszki
Od kilku dni Wojtek po powrocie ze szkoły wycinał i kleił lampiony, które przygotowywał na Święto Zmarłych. Na czterech częściach czerwonego kartonu wycinał kształt orła, podklejał wycięcia białą bibułką, zginał cztery części lampionu i sklejał tak, że stał pewnie na stole.
W Dzień Zaduszny cała rodzina zaopatrzona w świeczki i wojtkowe lampiony wyruszyła pod wieczór na Cmentarz Łyczakowski i przylegający doń Cmentarz Obrońców Lwowa. Była to daleka droga. Najpierw  trzeba było zejść z Górki Jacka całkiem w dół, a potem wspinać się do góry na cmentarz.
Przez szeroko otwartą bramę cmentarną przewalały się tłumy ludzi. Pierwsze kroki prowadziły do pomników sławnych ludzi, których groby mieściły się w alei przy bramie. Ewę zaprowadzono pod pomnik Marii Konopnickiej, której piękną bajkę „O sierotce Marysi i krasnoludkach” właśnie Mama jej czytała.
Szeroka aleja wysadzana starymi, olbrzymimi drzewami prowadziła do grobu dziadzia Hausera. Usunięto opadłe na płytę kamienną liście i zapalono świeczki. Mama stała w zadumie nad grobem swego Ojca. Ewusi dech zaparło z wrażenia, gdy rozejrzała się wokoło. Nad całym cmentarzem rozpościerała się czerwona łuna od lampionów i palących się świec.
Szeroką aleją razem z tłumem ludzi cała rodzina przeszła na Cmentarz Obrońców Lwowa. Najpierw Grób Nieznanego Żołnierza, gdzie Wojtek zapalił świeczkę i postawił swój lampion obok ogromnej ilości innych, równie pięknie wykonanych przez harcerzy. Jak podobał się Ewie orzeł na lampionie podświetlony świeczką! Jędrek przyciszonym głosem przeczytał napis na płycie:

Zwłoki zabrano dnia 29 października 1925r. i uroczyście przewieziono w dniach 30-31 października i 1 listopada do Warszawy gdzie pochowano w mogile na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego dawniej Saskim jako zwłoki nieznanego żołnierza

Następny lampion Wojtka położony został przy pięknym pomniku lotników amerykańskich poległych w obronie Lwowa. Przedstawiał on lotnika ze skrzydłami orła.
Dalej tłumy ludzi przechodziły przed rzędami krzyży na grobach Orląt Lwowskich – młodocianych obrońców miasta. Wszędzie mnóstwo kwiatów, lampionów i świateł. Późnym wieczorem powrót do domu. Było to niezapomniane przeżycie dla małej Ewy. 

Pierwszy śnieg 
Pewnego dnia rano po wstaniu z łóżka Ewa swoim zwyczajem podeszła do okna. Olśnił ją cudowny widok. Cały ogród pokryty był bielusieńkim puchem, a z nieba leciały puszyste płatki śniegu. Skacząc z wielkiej radości zbiegła po schodach do kuchni i uprosiła Mamę żeby po śniadaniu Aniela poszła z nią do ogrodu. Na boisku, na wielkiej, białej płaszczyźnie wyrósł wtedy duży bałwan w czerwonym cylindrze z dziurawego garnka, z marchewką zamiast nosa i węgielkowymi oczami.
Tego dnia po obiedzie Aniela wzięła długie sanki, na których można było się swobodnie położyć i wyruszyły z Ewusią na sannę. Niedaleko domu było wiele miejsc do zjazdów na sankach i nartach. Z dużego ogrodu wychodziło się wprost na wzgórza, latem zielone, a zimą pokryte śniegiem. Tu amatorzy jazdy na nartach i sankach mieli prawdziwy raj. Były małe pagórki dla dzieci, ale także dość wysokie i strome wzgórza, z których zjeżdżanie na nartach wymagało odwagi i umiejętności. Wszyscy bracia Ewy dobrze jeździli na nartach, spędzając w zimie prawie każdą wolną chwilę na śniegu.
Aniela i Ewa powróciły do domu ze wspaniałej sanny dopiero wieczorem, gdy przestał padać śnieg, a granatowe niebo roziskrzyło się gwiazdami.

Ewa z Anielą na sankach, Jędrek na nartach
List do św. Mikołaja 
Zima rozpoczęła się już na dobre. W mroźny dzień przyszła po Ewę z górnego mieszkania młoda lokatorka, pani Pietruska. Dziewczynka lubiła baraszkować z jej maleńkim synkiem Mieciem. Zabawnie też było biegać po czterech pokojach i kuchni w innym mieszkaniu.
Z największego pokoju wychodziło się na równie wielki taras z kolumnami jak z salonu na dole. Widok stąd był jeszcze piękniejszy i rozleglejszy na wzgórza, małe jeziorko pod nimi, park Jordana, park Kilińskiego zwany też Stryjskim i dużą część miasta.
- Czy wiesz Ewusiu – zagadnęła młoda pani, że niedługo zjawi się św. Mikołaj i grzecznym dzieciom przyniesie różne podarki?
- Chodź! Napiszemy razem list do św. Mikołaja. Może podaruje ci coś pięknego.
Wkrótce niebieska koperta została położona na ośnieżonym parapecie okna. Na odchodnym pani Pietruska powiedziała: Przyjdź jutro, sprawdzimy czy św. Mikołaj zabrał nasz list.
Św. Mikołaj  
Ewusia nie mogła doczekać się chwili, kiedy okaże się, czy list został zabrany. Wcześnie rano pobiegła do pani Pietruskiej. Razem podeszły do okna. Dziewczynce biło mocno serduszko. Obawiała się, że św. Mikołaj może uznać ją za niezbyt grzeczną. Na szczęście listu nie było. Pozostawało tylko czekać, co też przyniesie św. Mikołaj.
Tego dnia po południu Mama zabrała Ewę do miasta na ulicę Akademicką. Neonowe szyldy sklepów migotały kolorowo, a wystawy pełne były choinek z lampkami i przeróżnych towarów przyozdobionych w papierowe Mikołajki, główki aniołków, wstążeczki, gwiazdki.
Ewa nie mogła oderwać się od wystawy cukierni Zalewskiego, tego, którego samochód firmowy z ozdobnym napisem „Zalewski” zajeżdżał do garażu w domu. Na wystawie, w białych saniach zaprzężonych w dwa renifery siedział św. Mikołaj wielkości dorosłego człowieka ubrany w czerwony płaszcz oblamowany białym futrem, w czerwonej czapie, mrugający wesoło oczami, przyjaźnie kiwający dzieciom ręką. Całe sanie pełne były prześlicznych zabawek i wspaniałych przysmaków. Kolorowe laleczki, białe kotki, śmieszne różowe świnki, gruszki, jabłka, orzechy, nawet kiełbaski zrobione były z marcepana i czekolady.
Tego wieczoru Ewusia wcześnie poszła spać, bo św. Mikołaj przychodzi tylko do grzecznych dzieci, a we śnie nie ma okazji do zbytków.
Jeszcze było całkiem ciemno, gdy dziewczynka wyczuła, że pod poduszką jest coś twardego. Sięgnęła ręką i wyciągnęła kawałek czekolady i torebkę cukierków, które dobry staruszek wsunął delikatnie w nocy nie obudziwszy jej. Po śniadaniu pobiegła do pani Pietruskiej. Obie z wielką ciekawością podeszły do kuchennego okna. Na parapecie stało duże pudło. Okazało się, że była w nim piękna, porcelanowa lalka z zamykanymi oczami i prawdziwymi włosami.
Boże Narodzenie 
Od kilku dni ślicznie pachniało w całym domu. To Mama z Anielą piekły makowniki, przekładańce i słodkie bułki. Ewa od rana kręciła się w kuchni i tu skubnęła kawałek orzecha, tam kilka rodzynek. Pomagała także Anieli ucierać żółtka i masło w ogromnej makutrze. Przygotowywało się olbrzymi czekoladowy tort Pischingera. Dla dużej rodziny wszystko musiało być wielkie.
Były ferie i chłopcy nie chodzili do szkoły. Wojtek wpadał ciągle do kuchni po „wydmuszki”. Mama nie wybijała więc jajek normalnie, tylko robiła dwie dziurki u góry i u dołu skorupki, a potem zawartość wydmuchiwała do ciasta. Na biureczku Wojtka pod oknem w jadalni leżały już śmieszne pajacyki, koguciki i malutkie koszyczki. Stefan w piwnicy mocował wysoką jodełkę w drewnianym krzyżu. Za chwilę drzewko zostało postawione w salonie. Chłopcy zawiesili barwne ozdoby, cukierki, orzechy pozłacane, malutkie czerwone jabłuszka i przyczepili kolorowe świeczki. Ze szczytu jodełki patrzył z góry rozmodlony aniołek. Cały salon pachniał ślicznie lasem.
Wigilia  
Ewusia biegała od okna do okna wyglądając pierwszej gwiazdki na niebie, bo dopiero wtedy cała rodzina mogła zasiąść do stołu wigilijnego.
Najpierw Mama i Tato dzielili się z każdym opłatkiem. Potem Aniela przyniosła na stół w jadalni wazę z barszczem i uszkami. Następnym daniem były ulubione przez dzieci pierogi. Pierogi zwykłe, pierogi z kapustą i pierogi z powidłem. Na koniec ciasta, tort i tradycyjna kutia. Kutia zrobiona była z gotowanych ziaren pszenicy z makiem, miodem, rodzynkami i orzechami. Po wigilii śpiewano kolędy, które małej Ewie tak bardzo się podobały.
Tymczasem Mama poszła na górę, a za chwilę odezwał się gong. Dziewczynce powiedziano, że Mama poszła otworzyć okno aniołkowi, który przyniósł prezenty pod choinkę. Wtedy wszyscy udali się z jadalni po schodach do salonu. Jedyne światło w pokoju pochodziło od palących się świeczek na choince.
Dla Ewy leżały pod drzewkiem narty na śniegowce, rękawiczki, czapeczka i szaliczek. Mama podeszła do fortepianu i zaczęła grać kolędy. Dzieci usiadły wokół rozświetlonej choinki i znowu wszyscy śpiewali do późnego wieczoru.
Jasełka 
Trwały ferie zimowe i chłopcy nie chodzili do szkoły. Stefan i Wojtek postanowili urządzić Jasełka. Zaczęły się przygotowania. Najpierw trzeba było wykonać stroje dla wszystkich aktorów i każdemu przydzielić rolę. Powyciągano stare ubrania i kapelusze z szaf. Z kolorowych papierów, pozłotek i sreberek po czekoladzie powstały korony i berła dla trzech króli. Kapy z łóżek posłużyły jako wspaniałe płaszcze z trenami. Pastuszkowie mieli kolorowe łatki na ubraniach i kapeluszach, a dwa aniołki, Ewa i Danusia opaski z gwiazdkami na głowę, długie suknie z prześcieradeł, a nawet skrzydełka. Wojtek zrobił sobie siwą brodę i wąsy z waty, bo miał być św. Józefem. Aniela starannie wyprasowała najbielszy ręcznik w kuchni, aby włożyć go na głowę, gdy jako Matka Boska pochylać się będzie nad lalką Ewusi, małym Jezuskiem.
Podłoga w części jadalni przy oknach podwyższona była o stopień, dzięki czemu nadawała się na scenę. Chłopcy zawiesili kurtynę z czerwonej kapy na łóżko. Zrobili też kolorowe reflektory do oświetlania sceny owijając abażury stojących lamp kolorowymi bibułkami.
Po wielu dniach przygotowań przyszedł wreszcie dzień Jasełek. Po obiedzie przesunięto duży prostokątny stół w jadalni pod ścianę, a krzesełka ustawiono w cztery rzędy. Po zapadnięciu zmroku zaczęli schodzić się widzowie, to znaczy mamy, rodzeństwo i koledzy biorących udział w Jasełkach dzieci.
Gdy wszyscy usadowili się, zgasło światło i odezwał się gong z moździerza. Na widowni zapanowała cisza i rozsunęła się kurtyna. W blasku kolorowych świateł ukazała się Matka Boska klęcząca nad Jezuskiem w sianku. Oparty o długi pastorał czuwał nad nimi św. Józef z długą siwą brodą, w kapocie aż do ziemi. Za Matką Boską dwa małe aniołki z błyszczącymi gwiazdkami na czołach złożyły rączki jak do modlitwy.
Nagle, od strony schodów prowadzących z dolnego holu na górny, odezwał się głos Tata. – Anielu, kawy! Matka Boska natychmiast zerwała się i pobiegła do kuchni. Na widowni odezwał się śmiech, a na scenie płacz ciemnowłosego aniołka.
Na szczęście przerwa trwała krótko i jak tylko Aniela zaniosła kawę na górę wróciła na scenę. Po raz drugi zgaszono światło, odsłonięto kurtynę i znowu Matka Boska klęczała nad Maleństwem, a za nią spokojnie stały aniołki ze złożonymi rączkami.
Odezwała się cichutko kolęda „Stajenka cicha, stajenka licha”, a potem „Lulajże Jezuniu" i „Jezus malusieńki”. Przy słowach „rąbek z głowy zdjęła” Aniela zsunęła z włosów wykrochmalony ręcznik kuchenny i położyła go na Dzieciątku. Tak przykazał reżyser przedstawienia – Stefan. Przy śpiewie kolędy „Przybieżeli do Betlejem pasterze” na scenę weszli pastuszkowie w kolorowych ubrankach przynosząc różne dary. Gdy wkroczyli wspaniale ubrani trzej królowie, dzieci śpiewały kolędę „Trzej królowie monarchowie”. Do aktorów przyłączyła się widownia. Na zakończenie cała jadalnia rozbrzmiewała potężną kolędą „Gdy się Chrystus rodzi…”. Po hucznych oklaskach widzowie rozeszli się do domów, a dzieci posprzątały jadalnię.
Był to niezapomniany, ostatni dzień 1929 roku. 

Na narty! Na sanki!
Trwała śnieżna zima 1930 roku. W niedzielny poranek ruch w domu niebywały. Wszyscy wybierali się na narty. Z okna sypialni krasnoludek i Ewa obserwowali przysypany białym puchem ogród, a także widoczne w niewielkiej oddali wzgórza, na których już uwijały się kolorowe postacie narciarzy i saneczkarzy. Wtem, śnieżną, gładką biel ogrodu przecięły ślady czterech par nart. To Jędrek, Jacek, Stefan i Wojtek wyruszyli na pagórki. Już po chwili Ewusia widziała jak małe z tej odległości postacie wspinały się pod górę, a potem śmigały w dół kończąc zjazd pięknym „telemarkiem”, czyli zakrętem. Bracia dziewczynki bardzo dobrze jeździli na nartach. Ona także chciała popróbować swoich sił, więc zbiegła po schodkach na dół i uprosiła Mamę o pozwolenie włożenia nowych nart otrzymanych na gwiazdkę. Wkrótce wszyscy troje, Mama, Tato i Ewa ubrali narty i wyruszyli ku wzgórzom. Rodzice spacerowali na dole obserwując zjazdy swoich synów i nieśmiałe próby córki. Dziewczynka wspinała się na małe górki, zjeżdżała i prawie zawsze na końcu był wielki „buch” w puszysty śnieg.Cały ranek trwała zabawa, a w południe wszyscy powrócili do domu na obiad. Po obiedzie Aniela miała wolne i obiecała Ewie wziąć ją jeszcze na sanki. Dziewczynka często śpiewała piosenkę: „Hu, hu, ha nasza zima zła", ale ta zima nie była wcale taka zła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz