czwartek, 25 marca 2010

3.DOM NA GÓRCE JACKA c.d. (Lis)

Lis
Pewnego dnia ktoś przyniósł w prezencie dla Tata wypchanego lisa, który miał być zabrany do Instytutu Zoologii. Postawiono go na komodzie w gabinecie. Właśnie przyszła do Ewy Danusia i dziewczynki zastanawiały się, jaką wymyślić zabawę. Ściągnęły z komody lisa i dalejże jeździć na nim jak na koniu. W pewnym momencie, gdy zabawa trwała w najlepsze, głowa lisa oderwała się i potoczyła na podłogę. Ewusi serce zamarło z przerażenia. Z płaczem pobiegła do Mamy. Ta przyrzekła zaradzić zmartwieniu. Lisa i głowę schowała w szafie i obiecała nic nie mówić Tacie. Następnego dnia rano przyszedł do domu pedel, czyli woźny Instytutu Teodor i lisa zabrał.
Jeszcze tego samego dnia po obiedzie Tato wziął dziewczynkę ze sobą do Instytutu. Było to bardzo daleko i część drogi jechało się tramwajem. Na zacisznej ulicy Nabielaka mieścił się Instytut Zoologii i Botaniki Politechniki Lwowskiej. Przywitał ich ten sam pedel Teodor, który przyszedł po lisa.
- Moje uszanowanie, panie profesorze. Zajmę się panienką. Pokażę jej wszystko, bo właśnie odkurzam gabloty. Ewa weszła do dużej sali i stanęła jak wryta. Wzdłuż ścian i w środku stały olbrzymie szafy oszklone, a w nich mnóstwo wypchanych zwierząt. Jeleń i sarna jak żywe patrzyły wielkimi oczyma. Kuna, tchórz, łasiczka – objaśniał Teodor przecierając ścierką szyby gabloty. Wilki szczerzyły zęby, a obok dwa lisy. Jeden z nich wydał się Ewie znajomy.
- Widzi panienka jak ślicznie przyszyta głowa? Ani śladu nie ma – powiedział Teodor.
Dziewczynce kamień spadł z serca. Oglądając dalej różne zwierzęta, z których prześliczne, kolorowe ptaki najbardziej jej się podobały, nie spostrzegła nawet jak szybko minął czas i trzeba było wracać do domu.
Panorama Racławicka
Była wiosna. Pewnej słonecznej niedzieli Mama powiedziała: - Pokażę ci Ewusiu z balkonu, dokąd dzisiaj wybierzemy się. Widzisz tam daleko, przeświecające między drzewami dachy i ściany budynków? To są pawilony Placu Powystawowego, gdzie odbywają się coroczne Targi Wschodnie. Tam pójdziemy obejrzeć Panoramę Racławicką.
Trzeba było jak zwykle zejść z Górki Jacka na plac św. Zofii, aby wspiąć się ulicą Stryjską do parku. Blisko głównego wejścia na drewnianym podium tańczyło kilka par przy dźwiękach harmonii. Ktoś grał i śpiewał " Łyczakowskie tango":
                                  "Kochaj braci fajno lwowskich kobit rój –
Lepszych nima w świci! Więc Lwów kochaj swój!"
Park Stryjski urzekł dziewczynkę swoim pięknem. W dolnej części lśnił w słońcu staw otoczony na brzegach kosaćcami i wodnymi roślinami. Starannie żwirowane ścieżki, obsadzone tulipanami, bratkami i innymi kwiatami, prowadziły na wyższe części parku, bardziej już dzikie. Rosły tu drzewa nie tylko te znane, ale także inne - o kolorowych liściach i dziwnych kształtach. Roznosiła się woń bzów, a przekwitające czeremchy obsypywały białymi płatkami jak śniegiem. Ewie przypomniała się zasłyszana gdzieś piosenka:
" Gdy wiosny jest czas,
Wśród parków swych kras,
W girlandach czeremchy i bzów,
Wśród dolin i wzgórz,
Spowity w mgieł róż
,Jak wizja, wyłania się Lwów"
Z górnej części parku można było przejść na Plac Powystawowy. Mama z córką weszły do okrągłego niewysokiego budynku. W środku prowadziły bardzo kręte schody na górę. Ewa szybko wbiegła schodkami i stanęła zdumiona i przerażona. Tuż koło niej na zaoranej ziemi stała wielka armata, a dalej toczyła się bitwa. Ludzie na spienionych koniach, armaty, podniesione ręce trzymające szable, kosy, karabiny. Prędko odwróciła się i zbiegła szukając ratunku w ramionach Mamy.
 - Nie bój się, to tylko obraz – uspokoiła ją Mama.
Jeszcze raz, postępując za Mamą, weszła dziewczynka na górę. Dopiero po chwili zauważyła miejsce, gdzie kończyła się ziemia prawdziwa, a zaczynała ta na obrazie. Posuwały się powoli wzdłuż barierki oddzielającej przestrzeń przed obrazem od oglądających. Mama objaśniła dziewczynkę, że obraz namalowany przez Jana Stykę i Wojciecha Kossaka jest wysoki na 15 metrów, długi na 120 metrów i przedstawia bitwę pod Racławicami. Ciągnął się on wzdłuż ścian okrągłego budynku.
 - Ta postać na koniu w stroju krakowskim i z szablą w podniesionej ręce – to Tadeusz Kościuszko. Za nim idą kosynierzy, chłopi krakowscy walczący kosami.
 - A tam Bartosz Głowacki, bohaterski chłop, zatyka czapką krakuską otwór lufy armatniej.
Ewa nie chciała wyjść z budynku, przechodząc od jednego fragmentu obrazu do drugiego. W końcu Mama kazała wracać do domu mówiąc: - Jak pójdziesz do szkoły pani przyprowadzi cię razem z twoją klasą na pewno jeszcze raz, a teraz musimy wracać, bo do domu daleko. 

Wielka przygoda
Było to jeszcze z końcem zimy, gdy Tato powróciwszy jak zwykle z politechniki na obiad, powiedział do Mamy: - Jak myślisz Stefaneczko, czy moglibyśmy w czasie wakacji popłynąć wszyscy dwoma kajakami Dniestrem z Mikołajowa do Zaleszczyk? Muszę się tylko postarać o dwa kajaki – składaki, a ty uszyjesz namiot na siedem osób. Chłopcy zaczęli zaraz wykrzykiwać jeden przez drugiego: - Tak, tak, koniecznie, my pomożemy wszystko przygotować. Ewusia miała wtedy dopiero 5 lat i nie wiedziała, co to kajaki, Dniestr, namiot i bardzo była ciekawa, co też to będzie za przygoda.
Zaczęły się przygotowania. Mama przez wiele dni szyła na maszynie zielony brezentowy namiot. Pewnego dnia Jędrek i Jacek przynieśli do domu dwa wielkie plecaki. Położyli je na podłodze w salonie. Zaczęli z nich wyciągać jakieś rurki, drewniane deseczki i duże gumowe pokrowce. Najpierw złożyli dwa szkielety łódek, a potem wciągnęli na nie gumowe pokrowce. Dziewczynka uznała to za prawdziwy cud. Oto dwa plecaki przemieniły się w dwie długie łódki, kajaki.
Po wielu tygodniach przygotowań, nadszedł wreszcie dzień odjazdu. Starsi chłopcy, Jędrek i Jacek, zarzucili na ramiona plecaki, w których złożone były kajaki. Tato dźwigał zwinięty namiot i sienniki, które przed spaniem napełniało się sianem lub słomą. Mama, Stefan i Wojtek nieśli w plecakach prymus do gotowania, garnki, żywność i ubrania. Nawet mała Ewa miała maleńki plecaczek, a w nim piżamkę, dwa sweterki i sukienkę.
Potem jechało się pociągiem do Mikołajowa. Aż wreszcie po dotarciu do wielkiej rzeki, spuściło się łodzie na głęboką wodę Dniestru. W pierwszym kajaku siedzieli Tato, Jędrek i Stefan. W drugim Mama, Jacek, Wojtek i Ewa. Wojtuś w specjalnie zrobionym krzesełku, umieszczonym na tylnej burcie z dumą kierował sterem. Dziewczynka siedziała przed Mamą, podpierając się łokciami o przednią burtę łódki.
Woda szybko poniosła podróżników w dół rzeki. Spoglądali z ciekawością na mijane miasteczka i wsie ze ślicznymi, drewnianymi cerkiewkami, łąki, pola. Rzeka wiła się, dając okazję do zgadywanek, co pojawi się za zakrętem. Wysoki niedostępny brzeg, czy może szeroka zielona łąka. Na takich łąkach rozbijali namiot. Ale nim to nastąpiło strudzeni wioślarze chcieli wykąpać się w rzece. Pogoda była piękna, upał, a woda ciepła, czyściutka i przeźroczysta. Mama, Tato, Jędrek, Jacek i Stefan pływali dobrze, a Wojtek i Ewa zakładali na piersi korkowe pasy, które unosiły ich na powierzchni. Oboje z każdym dniem robili duże postępy w nauce pływania.
Po kąpieli Mama gotowała na prymusie pyszną zupę, która wydawała się wszystkim najwspanialsza na świecie. Pod wieczór zapalało się ognisko, aby wysuszyć przemoczone ubrania. Siedząc cichutko wokół ogniska, wszyscy łowili uchem dobiegające z niedalekiej wioski tęskne melodie dumek ukraińskich. Szeroko roznosiło się po okolicy: "U susida żinka myła, u susida chatka biła", a za chwilę " Oj ne chody Hryciu na weczernyciu".

Kajaki przy brzegu
Ewa i Wojtek w kąpieli

Po kilku dniach kajakarze dotarli do Zaleszczyk, czyli końca wyprawy. Przy moście wyciągnięto łodzie na plażę, aby rozłożyć je i spakować do plecaków. Tato wskazując na drugi brzeg rzeki powiedział: - Tam jest już inny kraj, Rumunia. Stoimy na granicy Polski najbardziej wysuniętej na południowy wschód. Na moście widać było żołnierzy polskich i rumuńskich przy swoich granicznych budkach. Zaleszczyki pozostały w pamięci Ewusi jako miasto ogrodów. Przechodząc ulicami dorośli głowami trącali zwisające zza płotów gałęzie obwieszone złotymi kulami moreli i brzoskwiń.
Nadszedł kres wędrówki. W pociągu Mama położyła koc na drewnianej ławce i powiedziała: - śpij Ewusiu, rano będziemy z powrotem we Lwowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz