czwartek, 4 listopada 2010




Przyjaźń z prababcią

W moim pokoju nad lustrem wisiał sporej wielkości portret dziesięcioletniej dziewczynki oprawiony w owalną ramę. Jest to fotografia mojej Mamy Stefanki Hauserówny, będącej akurat w wieku mojej wnuczki Oleńki w czasie pisania tej opowieści. Bywając częstym gościem w naszym domu, Oleńka lubiła stawać przed lustrem dopatrując się podobieństwa do swojej prababci. I rzeczywiście istniało ono w tym czasie i wszyscy je dostrzegali. Pewnego razu zasnęła na tapczanie znajdującym się naprzeciwko portretu i wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, aby napisać opowieść o spotkaniu prawnuczki z prababcią, podając równocześnie sporo wiadomości z przeszłości rodziny oraz opis warunków życia i obyczajów w tym czasie.


W to wczesne zimowe popołudnie Oleńka siedziała w pokoju babci przy biurku i czytała książkę. W pewnym momencie poczuła się trochę zmęczona, więc położyła się na tapczanie. Wzrok jej padł na wiszący na przeciwległej ścianie portret dziewczynki w owalnej ramie. Wtem spostrzegła, że poważna twarz z portretu rozpogodziła się, a na ustach pojawił się uśmiech. Nagle wizerunek z portretu zaczął się powiększać i zbliżać do tapczanu. W końcu dziewczynka w całej okazałości stanęła obok Oleńki. Była ubrana w granatową sukienkę pod szyję. Na nogach miała wysokie do pół łydki sznurowane buciki, których brzeg przykryty był krajem sukienki.
- Dobry wieczór- odezwała się- często widuję cię w tym pokoju i obserwuję. Podobasz mi się i nabrałam ochoty do zabawy z tobą. Jak się nazywasz?
- Oleńka- padła odpowiedź.
- A ja mam na imię…
-Stefanka- wykrzyknęła Oleńka.
- Skąd wiesz?
- Przecież jesteś moją prababcią – odpowiedziała Oleńka.
- Niemożliwe! To ja mam prawnuczkę? Zdumiewające! I ty nią jesteś?
- No tak. –
-To wspaniale! – Przyszłam zaprosić cię do siebie.
- Ale w jaki sposób mogę przenieść się tyle lat w przeszłość i odwiedzić ciebie?
- Bardzo prosto: przez to okienko.
- Ależ to nie jest okienko tylko rama. Teraz jest pusta, bo z niej wyszłaś!
- Właśnie przez nią dostaniemy się do mego domu. Pokażę ci, w jaki sposób. Chodź, poprowadzę cię.
Stefanka wzięła Oleńkę za rękę. Przeszły przez ramę, a potem znalazły się na jakimś krzesełku i zeskoczyły z niego na podłogę. Znajdowały się w dużym pokoju z dwoma oknami.
- Widzisz to owalne okienko w górnej części drzwi? – spytała Stefanka. Jest tego samego kształtu i wielkości, co rama portretu. Przystawiam sobie krzesełko pod drzwi, staję na palce i zaglądam przez nie. Wtedy widzę pokój, w którym poznałyśmy się. Przez to okienko właśnie przyszłam do ciebie - zakończyła dziewczynka.
Pokój urządzony był w stylu staroświeckim. Pod jednym oknem stało biurko z zielonym suknem na blacie. Leżał na nim kałamarz. Orzeł z białego alabastru przysiadł na pojemniku z atramentem. Tkwiło w nim pióro z drewnianą rączką. Rozrzucone książki i zeszyty świadczyły o tym, że ktoś opuścił przed chwilą to miejsce. Pod ścianami stały dwa drewniane, rzeźbione łóżka. Na każdym leżała wielka poducha przykryta koronkową kapką.
 - Które łóżko jest twoje? – spytała Oleńka.
 - To z prawej. Drugie należy do mojej starszej o cztery lata siostry Oldzi. Odkąd jednak moja najstarsza siostra Mania wyszła za mąż, Oldzia dostała jej pokój, a ja zostałam w tym.
  Zza drzwi, jakby z dość daleka dochodziły dźwięki muzyki.
  - To słychać radio? spytała Oleńka.
 - Nie wiem o czym mówisz, ale to gra moja Mama. Chodź, pójdziemy posłuchać.
            Wyszły do przedpokoju. Było tam kilka drzwi. Stefanka zatrzymała się przed jednymi z nich. To stamtąd dochodziła piękna muzyka. Ktoś grał na fortepianie. Dziewczynka szepnęła do Oleńki - Musimy poczekać tu, aż Mama przerwie granie, bo nie możemy przeszkadzać.
 - Ale nie wiem, czy ja mogę wejść – zaniepokoiła się Oleńka.
 - Możesz, przecież jesteś z przyszłości i nikt cię nie widzi z wyjątkiem mnie.
Kiedy dał się słyszeć kończący utwór pasaż, Stefanka zapukała.
 - Proszę – dobiegło zza drzwi.
Dziewczynki weszły do dużego pokoju. W jego rogu stał czarny fortepian. Przy nim siedziała pani w białej bluzce zapiętej pod szyją i w ciemnej spódnicy długiej po kostki.
  Stefanka grzecznie dygnęła i spytała: Proszę mamy, czy mogę na chwilę usiąść na kanapce i posłuchać?
 - Naturalnie, dziecinko. Zagram ci jeden z mazurków Chopina. Dobrze?
 - Tak, bardzo proszę.
Salon wypełniły dźwięki melodii skocznej, a równocześnie rzewnej. Obie dziewczynki słuchały jej z przyjemnością i wzruszeniem.
 -Jak pięknie gra Mama Stefanki – pomyślała Oleńka.
Gdy melodia zamarła w cichutkim akordzie, pianistka zwróciła się do córeczki: Więcej pogram ci kiedy indziej, bo teraz muszę przygotować się do koncertu. Wybieramy się do państwa Agopsowiczów, gdzie będę grać „Sonatę księżycową” Beethovena.
Dziękuję Mamie – powiedziała Stefanka i znowu grzecznie dygnęła. Dziewczynki wyszły z pokoju.
 - A teraz pokażę ci gabinet mojego taty – oznajmiła Stefanka.
W pokoju, do którego weszły, stały przy ścianach półki aż pod sufit wypełnione książkami. Pod oknem znajdowało się biurko. Z prawej i lewej strony blatu wznosiły się na nim jakby miniaturowe szafki z dużą ilością małych szufladek i mniejszych szufladeczek. Na biurku rozłożone były jakieś papiery, leżał kałamarz z czarnym i czerwonym atramentem oraz bibularz. Przy kałamarzu w specjalnych rowkach tkwiły pióra ze stalówkami i zaostrzone ołówki.
 - Lubię tu przebywać – powiedziała Stefanka. Biorę sobie jakąś książkę z biblioteki i siadam w tym fotelu przy biurku. Spróbuj jaki wygodny. Wiesz, tato jest dla mnie bardzo dobry. Jak mam jakiekolwiek trudności przy odrabianiu lekcji, przychodzę do niego. Jako sędzia ma ogromnie dużo pracy, ale zawsze odkłada wszystko, żeby ze mną porozmawiać. Jest wesoły i lubi żartować. Przeczytam ci fragment żartobliwego wierszyka, który napisał w młodości. – Zaraz, zaraz, tylko gdzie on jest. Na półce podpisanej: „Utwory i papiery Leopolda Hausera ‘’ zaczęła przerzucać różne książki i teczki mrucząc pod nosem. „ Monografia miasta Przemyśla”, „Statut Przemyskiego Towarzystwa Dramatycznego”, komedia „Lekarz”, komedia „Ostatni z paniczów i Świątobliwi”, dramat „Poeta i jego utwór”, zbiorek poezji „Polne kwiaty”, dyplom honorowego obywatela Przemyśla, dyplom honorowego obywatela Żółkwi,….Monasterzysk,…O, są „ Rymy”. Tato będąc młodzieńcem poznał na balu młodziutką panienkę, która mu się spodobała. Po powrocie z zabawy napisał ten żartobliwy wiersz pod tytułem „Chustka”. Przeczytam ci fragment:
  Wreszcie przyszła błoga chwila
  Bo tańczyłem z nią kadryla
  Taka śpiewna jak skowronek
  Spuściła oczka w podołek
  I zadzwonił głos jak dzwonek,
  Ale wprzódy raczka spiekła,
  I cichaczem do mnie rzekła
 
  Ledwie bacznym ruchem ustek:
  „Pożycz mi pan swoją chustkę”
  Ach dałbym był jej sto chustek,
  Siągnąłem w kieszeni pustkę,
  Z całym uczucia zapałem
  Moją chustkę jej podałem.
  A ona się uśmiechnęła
  I ode mnie chustkę wzięła.

  Potem jakby gracja boska
  Wzniosła chustkę mą do noska,
  I w tej chwili piękna mała
  W mą się chustkę wysiąkała!
  O piękna chwilo zachwytu
  W mojej chustce część jej bytu!
  Wysiąkawszy się ma miła
  Oną chustkę mi zwróciła.
 
To jest taki romantyczno- żartobliwy wierszyk – zauważyła Oleńka.

 - A wiesz, tato jak był uczniem gimnazjalnym w Przemyślu, pisywał nawet listy wierszowane do rodziny mieszkającej w Dobromilu. Jest tu taki jeden, w którym prosi o bardzo „niepoetyczną rzecz”, bo o pieniądze. Fragment listu przytoczę ci:

  Mnie także dni temu mało
  Takie nieszczęście się stało;
  Pięć guldenów w pięści miałem,
  Pięść ścisnąłem i trzymałem
  Z całej siły co nie miary,
  Tylko czasami przez szparę
  Czy są jeszcze – zaglądałem.
  Raz otwieram pięść pomału
  w przekonaniu, że je trzymam,
  Patrzę – nie wiem co się stało,
  Lecz niestety już je nie mam!
  Nie ma – znikły – uleciały,
  Tylko pamięć po nich mała
  W pieśni jeszcze pozostała;
  Tylko pamięć – wiatrów szumy,
  I żałosne po nich dumy
  Zakłopotanego śpiewaka.
  Z tego konkluzyja taka:
  Jeśli chcecie na opłatki
  Pozbierać swe wszystkie dziatki
  Przyślijcie mi pięć guldeny.
  Dwudziestego i czwartego
  W wilję rodzenia Bożego
  O dziewiątej, ale rano
  W Przemyślu niech konie staną:
  Siądę, zabiorę manatki
  I przyjadę na wilię,
  Będziem jedli, będziem pili,
  Potem „ W żłobie leży – wkoło
  Zabrzmi piosnka i wesoło
  Będziem żyli po swojemu.
  Teraz całus Wam każdemu
  Bądźcie zdrowi – do widzenia.
  
Zakończywszy czytanie Stefanka oznajmiła: teraz i my powiemy „do widzenia” tym kątom. Odłożywszy książkę na półkę, uśmiechając się filuternie zrobiła piękny „dyg” w kierunku pustego ojcowego fotela i dziewczynki wyszły do przedpokoju. Tu, dotarł do ich nozdrzy zapach pieczonego waniliowego ciasta.
 - Idziemy do Katarzyny – zawołała Stefanka.
Weszły do obszernej kuchni. Przy dużym stole stała tęga kobieta w białej chustce na głowie i białym fartuchu przykrywającym mocno marszczoną, długą po kostki spódnicę. Wałkowała ciasto, wycinała w nim szklanką okrągłe placuszki, a w niektórych kieliszkiem dodatkowo mniejsze otwory. Na porcelanowej tacy z niebieskimi kwiatkami i jaskółkami oraz monogramem WH leżały już upieczone ciasteczka. W zagłębieniach utworzonych przez wycięcie kieliszkiem tkwiły wyciągnięte ze słoika smażone truskawki. Patrząc na talerz Oleńka przypomniała sobie, że widziała go u swojej babci Ewy. Zna te niebieskie kwiatki i jaskółki i wie, że WH jest to monogram Wandy Hauserowej, jej pra- prababci, a mamy Stefanki.
 - Dzień dobry Katarzyno – przywitała się Stefanka.
 - Dzień dobry aniołeczku, niech się panienka poczęstuje. Kobieta wskazała na ciasteczka pięknie poukładane na talerzu.
 - Dziękuję, bardzo chętnie, tak ślicznie pachną!
 - Będą na podwieczorek – stwierdziła Katarzyna.
 - Szkoda, że nie mogę ich skosztować, tak apetycznie wyglądają – zasępiła się Oleńka.
  - O przepraszam, już więcej nie wezmę, tak mi przykro, że o tym nie pomyślałam.
 - Ależ aniołeczku, weź jeszcze, jest ich dużo – powiedziała serdecznie Katarzyna nie wiedząc, że dziewczynka nie do niej mówiła.
 - Mama nie pozwala jeść między posiłkami – stwierdziła Stefanka.
 - Nie powiem nic pani sędzinie – zapewniła kucharka.
 - Dziękuję – uśmiechnęła się Stefanka.
Katarzyna od dwudziestu lat pracowała u rodziny Hauserów. Była bardzo przywiązana do swoich państwa, a najmłodszą z córek darzyła wręcz macierzyńskim uczuciem.
Wróciwszy do pokoju Stefanki dziewczynki spostrzegły, że zapadał już zmrok. Oleńka wyjrzała przez okno. Właśnie przesuwała się zwolna po jezdni wielka lora wypełniona węglem. Ciągnęły ją dwa potężne konie – perszerony.
 - Jak tu spokojnie, nie widać samochodów – zdziwiła się Oleńka.
Chodnikiem szedł człowiek z długim prętem, na końcu którego tlił się mały ogienek. Zapalał stojące w pewnych odstępach od siebie lampy gazowe. Po chwili ulica oświetlona została przyjemnym, nieco tajemniczym światłem. Do pokoju weszła kilkunastoletnia panienka, smukła i bardzo ładna. Oleńka domyśliła się, że była to Oldzia, starsza siostra Stefanki.
 - Co tak siedzisz w ciemności – powiedziała. Wyciągnęła z kieszonki sukienki zapałki. Zdjęła szklany klosz z lampy naftowej, potem szkiełko osłaniające knot i zapaliła lampę
 - My włączamy przycisk w ścianie i natychmiast zaświecają się żarówki – stwierdziła Oleńka.
 - U nas będzie już niedługo światło elektryczne – pochwaliła się Stefanka.
 - Wiem o tym, ale dlaczego oznajmiasz mi to teraz? – zdziwiła się Oldzia.
 - Nie do ciebie mówiłam.
- A do kogo? Przecież tu nikogo nie ma.
Oleńka  zachichotała mrugając porozumiewawczo do Stafanki. Oldzia położyła rękę na czole siostry.
 - Nie masz gorączki, ale bredzisz.
 - Żartowałam – usprawiedliwiła się Stefanka.
 - Dziwne żarty. Stwierdziwszy to, Oldzia wyszła z pokoju.
Oleńka stanęła przy biurku i w świetle lampy zaczęła przeglądać porozrzucane książki i zeszyty.
 - Chciałabym kiedyś pójść z tobą do szkoły. Poznać twoje koleżanki i kolegów.
 - Nie mam kolegów. Przecież chodzę do żeńskiej szkoły – powiedziała Stefanka.
 - A ja mam koleżanki i kolegów.
 - Moja mama byłaby zgorszona – skonstatowała Stefanka. Chyba nie będę mogła zabrać cię do szkoły. Przecież codziennie mamy lekcje w tym samym czasie.
 - Ja nie mam nauki w sobotę – stwierdziła Oleńka.
  - Naprawdę? – zdziwiła się Stefanka. To jesteś szczęśliwa. Ja muszę codziennie z wyjątkiem niedziel iść do szkoły. W takim razie przyjdę po ciebie kiedyś w sobotę.
 - Muszę już wracać, ale jak to zrobię – zaniepokoiła się Oleńka.
 - Bardzo prosto. W ten sam sposób, w jaki dostałyśmy się tutaj. Stefanka przystawiła taboret do drzwi.
 - Wejdź na krzesło i popatrz przez to owalne okienko na górze. Zaraz będziesz u siebie.
I rzeczywiście. Oleńka znalazła się na tym samym tapczanie, który opuściła przed jakimś czasem z nową przyjaciółką. Spojrzała na przeciwległą ścianę. Twarz na portrecie była poważna i nieruchoma jakby nic się nie stało
Minęło parę tygodni i Oleńka myślała, że nie spotka się już ze Stefanką. Aż raz, już wiosną, zdarzyło się, że dziewczynka od piątkowego popołudnia do niedzieli miała przebywać u dziadzia i babci. Poprzedniego dnia do późnego wieczoru oglądała telewizję, więc w sobotę chciała nieco dłużej pospać. W pewnej chwili poczuła, że ktoś szarpie ją za ramię. Otworzyła oczy i ujrzała nad sobą uśmiechniętą twarz Stefanki.
 - Wstawaj! Musimy się spieszyć. Idziemy do szkoły.
Oleńka ubrała się tak prędziutko jak nigdy i obie dziewczynki przedostały się przez ramę portretu i owalne okienko do pokoju w lwowskim domu przy ulicy Batorego 34. Stefanka otworzyła pięknie grawirowaną kopertę małego srebrnego zegarka wiszącego na łańcuszku na szyi.
 - Już pół do ósmej. Zaraz przyjdzie po mnie moja przyjaciółka Zosia Małaczyńska. Jest bardzo sympatyczna, spodoba ci się. Wyjdźmy do przedpokoju. Zadźwięczał metalowy dzwonek umieszczony nad drzwiami. Poruszało się go za pomocą linki, która z zewnątrz zakończona była uchwytem.
 - U nas wystarczy przycisnąć guzik, aby odezwał się dzwonek elektryczny – pomyślała Oleńka.
Zosia rzeczywiście okazała się miłą dziewczynką. Stefanka włożyła płaszczyk oraz czapeczkę i wszystkie trzy zbiegły po schodach na ulicę.
 - Ale czy nie będzie ci chłodno? – zwróciła się do Oleńki Stefanka widząc, że dziewczynka ma tylko spodenki i bluzeczkę.
 - Będąc z przyszłości nie odczuwam zimna – uspokoiła ją dziewczynka
 - Przecież mam płaszcz – zdziwiła się uwagą przyjaciółki Zosia.
 - No tak, rzeczywiście – uderzyła się w czoło Stefanka.
Przeszły ulicami, które Oleńce wydawały się bardzo dziwne. Nie spotkały ani jednego samochodu. Za to jechało sporo powozów i fur. Chodnikiem szły kobiety w długich sukniach po kostki i mężczyźni w melonikach, cylindrach i innych nakryciach głowy.
W klasie były same dziewczynki. Panował gwar dobrze znany Oleńce z własnych doświadczeń. Gdy odezwał się dzwonek, do sali weszła chuda nauczycielka w cwikierach na nosie. Wystarczyło jej surowe spojrzenie, żeby nastąpiła cisza. Stefanka i Zosia siedziały w ławce obok siebie, a Oleńka umieściła się na podłodze obok. Pierwszą lekcją była matematyka. Oleńka mimowolnie zaczęła rozwiązywać zadanie wypisane na tablicy, powtarzając sobie wynik.
 - Nie podpowiadaj – szepnęła Stefanka.
 - Nie robię tego przecież – żachnęła się Zosia.
Pani spojrzała surowo na dziewczynki.
 - Przepraszam – usprawiedliwiła się Oleńka. Stefanka skinęła głową na znak zrozumienia.
Na przyrodoznawstwie, następnej lekcji, pani mówiła o ropie naftowej. Ignacy Łukasiewicz, polski aptekarz, z ropy naftowej przez destylację otrzymał naftę i skonstruował lampę naftową. W szpitalu lwowskim po raz pierwszy na świecie zainstalowano oświetlenie naftowe. Łukasiewicz zbudował w Bóbrce, leżącej niedaleko Lwowa, pierwszy w Polsce szyb naftowy. Było to w 1854 roku.
Lekcja geografii wydała się Oleńce też ciekawa. Pani objaśniała, że Lwów leży na dziale wodnym. Jest taka górka w mieście nazywana Kortumówką. Na jej szczycie stoi domek. Gdy pada deszcz, to woda z jednej rynny tego domku spływa do strumyka, który zasila potoczek, a ten rzeczkę wpadającą do Bugu. Ten z kolei toczy swe wody do Wisły i z nią do Morza Bałtyckiego. Z drugiej rynny woda spływa do strumyka, który wpada do potoku zasilającego rzeczkę wpływającą do Dniestru. A ten niesie ją do Morza Czarnego. Na tym przykładzie Oleńka dobrze zrozumiała, na czym polega dział wód.
Na zakończenie nauki odbyła się lekcja tańca. Dziewczynki uczyły się „kadryla”. Spodobało się Oleńce, z jakim wdziękiem i dostojeństwem te miłe panienki poruszały się w takt muzyki przygrywanej na fortepianie.
Gdy dziewczynki wróciły do domu Stefanka stwierdziwszy, że dysponuje jeszcze wolnym czasem, zaproponowała Oleńce, że ją odprowadzi. Obie, przeszedłszy przez okienko i ramę, znalazły się w dobrze znanym im pokoju. Ledwie położyły stopy na ziemi, gdy zza drzwi dobiegł ich uszu przejmujący krzyk. Stefanka przestraszyła się nie na żarty.
 - Tam coś się stało – powiedziała.
 - Nie, to radio, śpiewa Michael Jackson, najpopularniejszy obecnie piosenkarz. – uspokoiła ją Oleńka.
 - To jest śpiew? – zdziwiła się Stefanka. Nie bardzo mi się podoba.
Oleńka weszła do sąsiedniego pokoju i przycisnęła wyłącznik małego radia.
 - To z tej skrzyneczki wydobywał się ten głos? To bardzo dziwne. A ty jak cudotwórca, jednym ruchem możesz przerwać ten śpiew. To zdumiewające!
 - Pokażę ci jeszcze coś ciekawszego. Teraz akurat będą filmy rysunkowe dla dzieci. Oleńka włączyła telewizor. Na twarzy Stefanki pojawił się najpierw przestrach, potem zdumienie i zachwyt.
 - To niesamowite i wspaniałe – szepnęła.
 - Po obejrzeniu ślicznego filmu Disney’a, Stefanka zadała nieśmiało pytanie. – Powiedz mi, może wiesz, przecież jestem twoją prababcią, czy ja kiedyś będę mieć radio i telewizor?
 - Naturalnie, i o ile wiem, będziesz bardzo lubiła oglądać telewizję.
 - To świetnie, jak się cieszę. Ale więcej nic nie mów mi o mojej przyszłości. Chcę, żeby była ona dla mnie niespodzianką. A teraz muszę już wracać. Nie wiem czy prędko się zobaczymy. Zbliża się koniec roku i będę mieć moc pracy, a potem jadę do Dobromila na wakacje do mego dziadka Hausera.
Dziewczynki serdecznie pożegnały się i rozstały.
Przyszedł koniec roku szkolnego, wakacje i powrót z nich. Oleńka nie zapomniała o Stefance. Patrzyła czasem na portret dziewczynki w owalnej ramie i zastanawiała się, dlaczego nie odwiedza ją już miła przyjaciółka prababcia. Rozmyślając o tym doszła w końcu do przekonania, że dzieje się tak dlatego, bo obie ze Stefanką stały się starsze. Widocznie tylko wyobraźnia małych dzieci pozwala na takie podróże w czasie i przestrzeni. Starszym dzieciom zdarza się to znacznie rzadziej, a dorośli to już nie mają o tym najmniejszego pojęcia.

Stefanka Hauserówna w wieku szkolnym

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz