Dawno temu we Lwowie
Wujek Bolek Kuźniewicz był mężem ciotecznej siostry mego Ojca cioci Luni, z domu Kańskiej. Był to człowiek bardzo interesujący. Gdy przychodził do naszego domu, chwilę rozmawiał z rodzicami lub tylko z mamą, a potem siadał przy fortepianie. Jak on grał! Nie były to utwory Chopina, Beethovena czy Czajkowskiego, lecz najmodniejsze szlagiery i ,,kawałki", które mnie, małej dziewczynce, bardzo się podobały. Po latach uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy wtedy słyszałam ragtime'y. Te utwory amerykańskiego kompozytora z przełomu 19-tego i 20-tego wieku Joplina do dziś są popularne, choćby ,,The Entertainer". Nadawały się one szczególnie do ilustracji muzycznej amerykańskich niemych filmów. Kuźniewicz pamiętał je z okresu, gdy grywał w salach kinowych w czasie projekcji takich obrazów. Opowiadana była w domu anegdotka z tym związana. Prócz fortepianu miał grajek obok siebie instrumenty perkusyjne, których czasem używał. Kiedy właśnie szedł film ,,Hrabia Monte Christo", właściciel kina złościł się na pianistę, że gdy strzelały armaty nie patrzył na ekran, przez co spóźniał się z uderzeniem w bęben. Moi dwaj starsi bracia, którzy uczyli się już fizyki w szkole, pocieszali wujka, że najpierw pojawia się światło, a potem dopiero dźwięk, więc uderzenie w bęben jest prawidłowe. Nalegali, żeby wytłumaczył to ciemnemu kierownikowi kina.
W tym czasie rodzice nie mieli jeszcze własnego domu, lecz mieszkali w kamienicy należącej do Bolesława Widajewicza przy ulicy Tarnowskiego 68. Rodzina Fulińskich zajmowała mieszkanie na pierwszym piętrze, a na drugim mieszkali Kuźniewicze. Mama opowiadała mi o pewnym wydarzeniu z udziałem wujka Bolka. Gdy dotarła do Lwowa wiadomość o powrocie Piłsudskiego z Magdeburga i mianowaniu go naczelnikiem państwa polskiego, Kuźniewicz zszedł do mieszkania rodziców wołając od progu: Polska wybuchła! Polska wybuchła! Otworzył na rozcież okna pokoju, w którym stał fortepian, usiadł przy nim i najgłośniej jak się dało zagrał hymn "Jeszcze Polska nie zginęła". Słychać go było na całej ulicy. Otwierały się stopniowo okna innych domów i ludzie zaczęli klaskać w dłonie.
Kuźniewicz był fotografem i trochę malarzem. Na podstawie fotografii mojego dziadka, Karola Fulińskiego, wykonał ołówkiem jego portret. Przez pewien czas przebywał na Kniażynie, osadzie wojskowej na Wołyniu, robiąc fotografie osadnikom, a zwłaszcza ich żonom. Retuszował je, wyraźnie upiększając wizerunki tych kobiet. Dorysowywał też piękne kolczyki i naszyjniki, których biedne babiny nie widziały nigdy na oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz