Sześciolatka w szkole
Poszłam do
szkoły mając 6 lat. W tym czasie istniał podział na szkoły żeńskie i męskie.
Miałam więc same koleżanki. W moich wspomnieniach jest
to najpiękniejszy rok nauki. "Pani", osoba w średnim wieku, szybko zdobyła sobie
serca dzieci. Stała się dla nas "drugą mamą" gotową zawsze przyjść z pomocą.
Przy szkole było duże boisko, na którym w ciepłej porze odbywało się wiele
zajęć. Nauka polegała głównie "na przemycaniu" kształcenia dzieci w trakcie
zabawy. Liczenia i poznawania cyfr uczyłyśmy się przy znanej zabawie: "Ojciec
Wirgiliusz uczył dzieci swoje, a miał ich wszystkich
sto czterdzieści troje". Duży nacisk był położony na umuzykalnianie uczennic.
Uczyłyśmy się wielu piosenek ludowych z różnych regionów Polski. Zdobyłam wtedy
umiejętność tańczenia krakowiaka, a także tańca góralskiego przy akompaniamencie
śpiewu samych dzieci. Piosenka "Zasiali górale owies", wykonana cieniutkimi
głosikami, brzmiała w mych uszach pięknie. Po powrocie do domu często
podśpiewywałam ją sobie. Drugą niezmiernie ważną osobą był ksiądz katecheta. Ten
stary Bernardyn był obdarzony niezwykłym talentem narratorskim i zdolnościami
pedagogicznymi. Opowiadał nam historie biblijne w sposób wręcz, (jak dziś to
oceniam), poetycki. Najpierw rysował kredą na tablicy, zdawałoby się nie bacząc
na wiek słuchaczek, mapę Palestyny, Egiptu, jezioro Genezaret, rzekę Jordan,
Morze Czerwone i inne ważniejsze szczegóły topografii. Trudno zapewne w to
uwierzyć, ale mnie, gdy mowa jest o Palestynie czy Egipcie staje przed oczyma
nie mapa z atlasu, tylko ta, którą rysował mój katecheta na lekcji w pierwszej
klasie. Moim zdaniem dzieci sześcioletnie nadają się do nauki w szkole. Mają w
tym okresie życia chłonny umysł i dobrą pamięć. Ważne jest jednak, aby
kształcili je kompetentni i kochający dzieci
nauczyciele. Mnie rozpoczęcie nauki w wieku sześciu lat dało bardzo wiele.
Przede wszystkim zaczęłam bardzo wcześnie czytać książki dla dzieci. Nie było
wtedy jeszcze pięknych wierszy Tuwima, czy Brzechwy.
Dysponowałam jednak sporą pulą ciekawych opowieści. Prócz miłych wierszyków i
baśni "O sierotce Marysi i krasnoludkach" Konopnickiej, czytałam mnóstwo książek
Marii Buyno-Arctowej. Ich tytuły to między innymi:
"Kocia mama i jej przygody", "Słoneczko", "Fifinka",
"Figa", "Wieś szczęśliwa", "Nasza maleńka", "Zielony szaleniec". Gdy moje
dzieci były małe chciałam je kupić, ale nie było to możliwe. Maria Buyno Arctowa była żoną znanego
wydawcy i księgarza Zygmunta Arcta. Prócz książeczek
Buyno Arctowa wydawała
świetne pisemka dla dzieci: "Moje Pisemko" i "Małe Pisemko". Obok "Płomyczka"
były one moją ulubioną dziecięcą "prasą".Po wojnie
władze komunistyczne zlikwidowały wielce zasłużone dla kultury polskiej
wydawnictwo Arcta i skonfiskowały majątek ziemski
będący własnością Marii Buyno Arctowej. Cenzura wprowadziła zakaz drukowania jej utworów,
a wszystkie książki pisarki zostały wycofane z bibliotek. Dzieciom odebrano
radość czytania tych uroczych opowieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz