Pani na Hruszowej
Ostatnio wpadła mi w ręce książka Jadwigi Skirmunttówny p.t. "Pani na Hruszowej". Jest to wspomnieniowa opowieść o polskiej pisarce Marii Rodziewiczównie. Niezależnie od tego, jak dziś oceniana jest wartość literacka jej utworów, ma ona ogromne zasługi w rozpowszechnieniu czytelnictwa w Polsce. Utwory Marii Rodziewiczówny trafiły bowiem "pod strzechy". Wiem, że cieszyły się one wielką popularnością wśród osadniczek z Kniażyny. Zapewne było tak w innych polskich wsiach i miasteczkach. Jako dziewczynka przeczytałam wiele książek Marii Rodziewiczówny. Nawet teraz warte lektury są: "Lato leśnych ludzi", "Dewajtis" czy "Straszny dziadunio". W książce Jadwigi Skirmunttówny znalazłam wspomnienie o pułkowniku Adamie Nadachowskim, ojcu mego męża. Pułk strzelców poleskich im. Romualda Traugutta stacjonował w Kobryniu na Polesiu. Z inicjatywy Rodziewiczówny powstał w Horodcu pomnik tego syna ziemi kobryńskiej. Pewnej jesieni , w wigilię Zaduszek odbył się pod tym pomnikiem na cmentarzu horodeckim "Apel umarłych". Cytuję teraz fragment relacji z tej uroczystości opisanej przez Skirmunttównę w jej książce: "Pułkownik Nadachowski miał śliczne, wstrząsające przemówienie o szczęściu służenia Polsce i o tym, że im, żołnierzom, dane jest największe szczęście, móc za Polskę zginąć. To, co mówił, potwierdził swoja bohaterską śmiercią, bo w 1939 roku pod Kutnem, kiedy wszyscy naokoło niego padli lub zostali wzięci do niewoli, on ostatni pełnił jeszcze służby przy swojej baterii i tam przy niej, za Polskę poległ." (Cytat ze stron101 i 102.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz