Godzina "W"
1 sierpnia
1944 roku o godz. 17,00 rozpoczęło się Powstanie Warszawskie. Tego dnia o
Godzinie "W" (17,00) byłam daleko od Warszawy, w powtórnie okupowanym przez
sowiecką Rosję Lwowie. Polacy zamieszkujący to miasto z nadzieją przyjęli wieść
o wybuchu powstania w stolicy. Mieliśmy już za sobą lwowski fragment akcji
"Burza" tragicznie zakończony zdradzieckim aresztowaniem polskich oficerów AK.
Byli wśród nich nasi znajomi i przyjaciele. Aresztowany został między innymi
przyjaciel mego brata Wojtka, związany z naszym domem przez pracę konspiracyjną
podczas okupacji niemieckiej, kapitan lotnictwa Mieczysław Borodej. Skazany na
20 lat więzienia, zesłany został na Kołymę. Do kraju powrócił dopiero w
1955roku. Nastrój Lwowian w tym czasie był ponury. Po traktacie między "wielką
trójką"( Churchillem, Rooseveltem i Stalinem) w Teheranie, poczuliśmy się
zdradzeni przez państwa zachodnie. Na tej konferencji ustalono, że granice
Polski na wschodzie będą przebiegać wzdłuż tak zwanej "linii Cursona". Graniczną
rzeką miał być Bug. Wprawdzie "linia Cursona" nie obejmowała Lwowa, ale my nie
mieliśmy złudzeń, co do zamiarów sowieckich. Jak okazało się później, naiwnie
sądziliśmy, że zryw powstańczy w Warszawie spowoduje zmianę nastawienia krajów
zachodnich do przebiegu naszych granic na wschodzie.
Podziwialiśmy powstańców i całym sercem byliśmy z nimi. W tym czasie
ukrywał się w naszym domu, przed sowieckim aresztowaniem, kapitan Dragan Mihajlo
Sotirowic ( pseudonim Draża) Ten serbski oficer w służbie Armii Krajowej
aresztowany przez NKWD zbiegł i kilkanaście dni ukrywał się u nas. Razem z nami
przeżywał upadek powstania. Ten zaprawiony w bojach partyzant nie krył łez. Było
to wzruszające, jak pokochał on Polskę. Wkrótce opuścił nasz dom. Został
przeprowadzony przez zieloną granicę do Polski. Jakiś czas ukrywał się na Dolnym
Śląsku, a potem mając francuskie obywatelstwo przedostał się jakoś do Francji.
Ostatecznie osiedlił się w Monaco pod zmienionym nazwiskiem Jacques Roman. Umarł nagle w
1987 roku podczas dorocznej pielgrzymki na górę Athos.
W tych
pamiętnych dniach zrywu powstańczego, dochodzące ze stolicy wieści odbieraliśmy
z wielkim niepokojem. Szczególnie nasza Matka obawiała się o los swojej starszej
siostry, mieszkającej w Warszawie, Marii Wiśniewskiej. Nie mieliśmy od niej
żadnych wiadomości. Jedną siostrę, Olgę Kuczyńską, straciła już nasza Mama 17
września 1939 roku. W dniu wkroczenia Sowietów do Polski ciocia Ola została,
wraz ze swym mężem, zamordowana na Polesiu.
Kamienica, w
której mieszkała Maia Wiśniewska w Warszawie, została w czasie walk
zbombardowana przez Niemców. Pod gruzami pozostał cały dorobek jej życia.
Straciła narzędzie pracy, jakim był fortepian. Była
bowiem nauczycielką gry na tym instrumencie, a także nauczycielką śpiewu.
Na zawsze znikły piękne robótki, do których nasza ciocia Mania miała szczególny
talent. Uratowała jedynie życie. Ta 66-letnia kobieta wyczołgała się z piwnicy
zbombardowanego domu przez okienko. Z małą walizeczką, w której umieściła przed
zejściem do schronu dokumenty i trochę kosztowności, pognana została przez
Niemców do Pruszkowa. W drodze zachorowała na tyfus brzuszny. Tylko dzięki
dobrym ludziom, którzy przygarnęli ją do swego domu i otoczyli opieką –
przeżyła.
.Ofiara, jaką
poniosło społeczeństwo polskie w czasie Powstania Warszawskiego, jest ogromna.
Toczy się ciągle spór, czy decyzja o jego rozpoczęciu była słuszna. Dziś jednak,
niezależnie od poglądów, jakie mamy na ten temat, w godzinie "W" winniśmy oddać
hołd wszystkim powstańcom i ofiarom tego tragicznego i bohaterskiego wydarzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz