sobota, 21 kwietnia 2012

Który piękniejszy: kwiecień czy maj?

Mamy szczęście, że żyjemy w umiarkowanym klimacie. To, że każda pora roku przynosi nam odmienne uroki, jest wspaniałe. Niektórzy z nas lubią zimę, bo jeżdżą na nartach. Inni uwielbiają upalne lato, gdyż żeglują i pływają. A ja kocham wiosnę. Od maja, tak opiewanego przez poetów, kwiecień wydaje mi się piękniejszy. Jak sama nazwa wskazuje jest to miesiąc, w którym występuje masowe  kwitnienie. Nim ogarnie nas świeża, wiosenna zieleń, urzeczeni zostajemy wielobarwnością kwiatów. Zjawisku temu towarzyszy śpiew ptaków. U nas od świtu popisuje się kos. W słoneczny dzień nad barwnym dywanem w ogrodzie gorączkowo uwijają się pszczoły, trzmiele i motyle. Warto też w tym czasie wybrać się do lasu. W lasach liściastych ściółkę leśną pokrywają gęste dywany biało kwitnących zawilców. W niektórych rejonach, na przykład pod Krakowem, spotkać można piękne niebieskie przylaszczki. Nie przysłużyła im się niestety ta ich wyjątkowa uroda. Dawniej zrywane były na bukiety (nawet w celach handlowych) oraz przesadzane do ogrodów. Dziś są pod całkowitą ochroną gatunkową.








środa, 18 kwietnia 2012

Nienawistnym hasłom trzeba dawać stanowczy odpór

Ostatnio obejrzeć można w telewizji tłum ludzi wykrzykujących hasła przepojone nienawiścią. Jest to bardzo niepokojące. Znamy z historii takie zjawiska. Efektownie rzucone hasło nienawistne w treści znajdowało często aplauz tłumów. Wystarczy przypomnieć sobie zgromadzenia z udziałem Hitlera i przedtem Mussoliniego, Lenina oraz Stalina. Nie wolno lekceważyć takich zdarzeń. Złe uczucia mają tendencję do eskalacji. Słyszę, że powinno się na nie machnąć ręką. Mówią mi, że ludzie uspokoją się, wszak argumenty przedstawiane przez największych krzykaczy są nielogiczne i pozbawione jakichkolwiek dowodów. A Polacy są mądrym narodem i w końcu dotrze to do wierzących w te brednie. Nie zgadzam się z taką argumentacją. Uważam, że trzeba eskalacji nienawiści dać stanowczy odpór. Nie tylko dawna, ale i całkiem współczesna historia pokazuje, do czego prowadzą takie złe uczucia. Przecież terroryzm jest produktem nienawiści. A to, co stało się w Norwegii, powinno i dla nas stanowić memento. 

czwartek, 12 kwietnia 2012

Miłujcie nieprzyjacioły wasze

Minęła kolejna bolesna rocznica katastrofy smoleńskiej i mordu katyńskiego. Katastrofa lotnicza pod Smoleńskiem była wstrząsającym przeżyciem dla wszystkich w Polsce. Musimy pamiętać ludzi, którzy tam zginęli. Wszyscy pracowali na rzecz naszego kraju jak umieli najlepiej. Winniśmy zachować ich we wdzięcznej pamięci. W tych smutnych dniach brakuje mi jednak wspomnień o mordzie katyńskim. Pamiętam bardzo dobrze dzień, w którym dowiedzieliśmy się o tym bestialskim czynie. Było to podczas okupacji niemieckiej w 1943roku. 5 marca 1940 roku na rozkaz Stalina funkcjonariusze NKWD rozpoczęli w Katyniu rozstrzeliwanie (właściwie strzelanie w tył głowy), polskich jeńców wojennych, przeważnie oficerów. Podobnej zbrodni dokonano też w Charkowie i Miednoje. Zginęło wówczas prawie 22 tysiące obywateli polskich. Sowieci systematycznie zabijali Polaków już po 17 września 1939 roku, kiedy to łamiąc traktat o nieagresji  wtargnęli w granice naszego państwa, broniącego się właśnie przed inwazją niemiecką. Prócz polskich oficerów tracono policjantów, sędziów, prokuratorów i różnych urzędników państwowych. 17 września zostali też zamordowani siostra mojej mamy Olga Kuczyńska i jej mąż, prokurator Władysław Kuczyński. Gdy w 1943 roku, podczas okupacji niemieckiej, dotarła do nas wieść o mordzie katyńskim, w moim rodzinnym domu we Lwowie. zapanowała żałoba oraz bezsilne oburzenie i smutek. Przez dom ten przewijało się zawsze mnóstwo ludzi. Pomimo ciągłej czujności w trosce o bezpieczeństwo obecnych tam osób, słychać było rozmowy, dyskusje i studenckie oraz uczniowskie żarty. Po tej strasznej wiadomości dom przycichł. Wszyscy pogrążeni w żalu przeżywali w skupieniu tę tragedię narodową. Być może dlatego, obserwując w telewizji hałaśliwe obchody drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej, odczuwam niesmak. Niektórzy nasi politycy usiłują tę tragedię wykorzystać dla zaspokojenia własnych ambicji lub rozładowania osobistych frustracji. Bardzo mnie to oburza. Sianie nienawiści, skłócanie Polaków i podsycanie wrogości wobec dzisiejszej Rosji jest szkodliwe dla naszej ojczyzny, nierozsądne i niechrześcijańskie (wszak Jezus Chrystus nauczał: "Miłujcie nieprzyjacioły wasze").
Moja rodzina ucierpiała wiele ze strony Rosjan, Ukraińców i Niemców. Mimo to nie żywię nienawiści do tych narodów i ich państw. W interesie Polski leży jak najlepsze ułożenie stosunków z nimi. Do roku 1990 władze ZSRR zaprzeczały swojej odpowiedzialności za zbrodnię katyńską. Przed katastrofą smoleńską miało miejsce bardzo ważne dla naszego kraju wydarzenie. Na uroczystości upamiętnienia zbrodni katyńskiej z udziałem premiera Polski i Rosji, ten ostatni jako najwyższy urzędnik swego kraju publicznie przyznał, że mordu dokonali Rosjanie na rozkaz swego przywódcy – Stalina. Był to niezmiernie ważny przekaz do narodu rosyjskiego. Bez przyznania się do winy nie ma bowiem przebaczenia i nawiązania przyjacielskich stosunków między oboma narodami. Dawniej w prywatnych rozmowach Rosjanie z uporem twierdzili, że polskich oficerów rozstrzelali Niemcy. Dziś wreszcie przyznają, że zbrodni tej dokonali  ich rodacy. 

wtorek, 10 kwietnia 2012

Jeszcze o Daukszach

Jak napisałam 17 listopada 2010 roku, ród Daukszów wywodzi się od bojarów litewskich. Znaczącym wydarzeniem dla tego rodu był traktat zawarty miedzy Polską a Litwą 2 października 1413 roku w Horodle. Nosi on nazwę Unii Horodelskiej, która potwierdziła  wolę obu narodów zacieśniania stosunków, przy zachowaniu odrębności państwa litewskiego. Była kolejnym krokiem do zawarcia Unii Lubelskiej (1569), w wyniku której nastąpiło zjednoczenie Polski i Litwy w Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Po Unii Horodelskiej  miała miejsce adopcja do polskich rodów herbowych 47 rodów bojarskich wyznania rzymsko- katolickiego. Dotyczyło to też  Daukszów. Odtąd pieczętowali się oni herbem Pierzchała.
Zdumiewa mnie, ilu ludzi o nazwisku Dauksza żyje w Ameryce. Jednym z nich był niezwykle ciekawy człowiek - Antone (Tony) Dauksza (1912 – 1996). Urodził się i umarł w Grand Rapid w stanie Michigan. Tu warto wspomnieć, że w mieście tym jest wielu emigrantów polskich. W czasie studiów na uniwersytecie w Michigan Dauksza był sławnym footbolistą. Potem stał się znanym podróżnikiem, fotografem i filmowcem Zafascynowała go daleka północ. W 1964 roku przepłynął małą łódką (canoe) z Wielkiego Jeziora Niewolniczego do delty rzeki Mackenzie. W 1965 roku jako pierwszy człowiek spłynął w canoe rzeką Chandalar z Gór Brooksa  (południowo – wschodnia  Alaska). W latach 1966 do 1971, też jako pierwszy, odbył samotną podróż małą łódką przez Północno–Zachodnie Przejście (Northwest Passage). Jest to droga morska z Europy do wschodniej Azji. Prowadzi ona częściowo wnętrzem Archipelagu Arktycznego. Przed rozpoczęciem wyprawy przez Daukszę uznana ona została przez jego przyjaciół za samobójczą. Ale Toniemu udało się. Jako jedyne wyposażenie ten niezwykły wędrowiec miał małe igloo, sztucer i kamerę. Żywił się tym, co upolował lub złowił. Robił zdjęcia i filmy dokumentalne. Spotykał wiele dzikich zwierząt, między innymi wilki i niedźwiedzie. Zaprzyjaźnił się z Eskimosami, których nazywał "ludźmi drogi".

Herb Daukszów - Pierzchała

poniedziałek, 2 kwietnia 2012


Z okazji zbliżających się Świąt Wielkanocnych życzę moim czytelnikom pogody ducha, miłych spotkań z rodziną i przyjaciółmi oraz jak największego kontaktu z przyrodą    

W czasach mego dzieciństwa, przed Świętami Wielkanocnymi, wykonywało się na lekcjach robót ręcznych pisanki. Dzieci, tak jak przed Bożym Narodzeniem, przynosiły wydmuszki z jajek. Z nich robiły, używając swej fantazji, pisanki. Na skorupkę jajka naklejały zrobione przez siebie wycinanki z kolorowych papierów, lub wielobarwnych gałganków. Zdarzały się momenty trudne, wymagające hartu ducha, gdyż skorupki łatwo niszczyły się. Zazwyczaj miało się ich pewien zapas. Koleżanki też mogły przyjść z pomocą i ofiarować swoje. Ja najlepiej lubiłam robić jajko wielkanocne z "kotków", czyli kwiatostanów wierzby. Najpierw trzeba było wybrać się z przyjaciółkami do Lasu Węglińskiego po bazie. Ten las znajdował się niedaleko szkoły św. Zofii, a także mojego domu we Lwowie. Każdy "kotek" przecinało się ostrym nożykiem na pół i przyklejało do skorupki. Lepiej było odżałować jajko i "pisankę" wykonać po jego zgotowaniu. Unikało się wtedy ryzyka stłuczenia skorupki. W tym roku postanowiłam przypomnieć sobie stare dzieje i zrobić takie "kotkowe" jajko wielkanocne. Prezentuję je poniżej na zdjęciu ( wyszło mi niestety znacznie gorzej niż przed laty).
Pisanki wykonywano już w sumeryjskiej Mezopotamii. W cesarstwie rzymskim też istniał ten zwyczaj. Na terenach Polski archeolodzy znaleźli pisanki z X wieku. Zwyczaj zdobienia jaj w czasach pogańskich związany był z kultem zmarłych. Jajo symbolizowało odradzanie się życia. W XII wieku ten obyczaj przejęło chrześcijaństwo.
Polskie pisanki dają wgląd w sztukę ludową różnych regionów kraju. W zależności od okolic stosowane są rozmaite wzory wykonywane odmienną techniką. Bardzo różniący się wygląd mają pisanki z Warmii, Kaszub, okolic Krakowa czy Tarnowa.