Co złości mojego męża
Tekst Franciszka Nadachowskiego
Od dość dawna zwraca moją uwagę natrętna inwazja angielszczyzny w radiowych wypowiedziach niektórych dziennikarzy, publicystów, polityków. Za komuny mieliśmy oczywiście do czynienia z napływem określeń rosyjskich (nie zawsze zgrabnie dopasowanych do polskiego języka). Sądzę, że były one szczególnie gęsto powsadzane, z oczywistych powodów, w słownictwo urzędnicze ("powiestka", razpiska", "ustrojstwo" itp) oraz zwłaszcza to wojskowe (na przykład o manewrach samolotów: "priziemlenije" = "przyziemienie", wypierające nasze "lądowanie"). Ale to już przeważnie przeszłość (chociaż niektóre z tych słów może trochę wzbogaciły polskie specjalistyczne gwary). Spośród sowieckich naleciałości pozostających w naszej współczesnej mowie irytuje mnie powiedzenie "na dzień dzisiejszy" (od: "na siewodniesznij dień"); przecież mamy swoje, krótkie: "na dziś"!. Teraz napływają do nas masowo z nowego (po dawnej łacinie), prawdziwie światowego języka, angielskie zwroty, pojedyncze słowa i zwłaszcza (co chcę wytknąć!) skróty literowe. "Trend" już dość dawno wpasowaliśmy w naszą mowę codzienną, dorabiając mu polskie końcówki; to mnie akurat nie złości. Ale dlaczego "aborygeni" zamiast świetnego, od dawna używanego polskiego słowa "tubylcy"?. I "bilateralny" zamiast "dwustronnego"?!. A ostatnio "mainstream" (no, tu potrzebne będzie więcej niż jedno polskie słowo). Niemniej irytujące jest to, że zamiast "wizerunek" niektórzy dziennikarze gadają "ymydż"; więc jak już chcą się tak popisywać, to niech to wymawiają "ima'ż", bo chyba "image" zawędrowało do angielskiego z Francji. A skróty literowe!. Do PR (=public relations, wymawiane oczywiście "pi ar") dorobiono nawet pochodny przymiotnik wymawiany "pijarowski", przy czym sam rzeczownik "pijar" używany jest w różnych polskich przypadkach. Weźcież pod uwagę, że przecież są jeszcze w Polsce ludzie, którzy angielskiego nie znają, i mimo to interesują ich radiowe komentarze polityczne. Właśnie niedawno pytało mię o znaczenie słowa "pijar" dwóch znajomków z moich spacerów. A jeżeli ktoś inny pomyśli, że chodzi tu o zakonników, ojców Pijarów?. Wręcz oburza mnie wywijanie ważnym urzędowo skrótem c. v., z łacińskiego "curriculum vitae". Dlaczego w radiu wymawia się te dwie litery z angielska "si wi", a nie po polsku "ce fau"?. Przecież to wyrażenie pochodzi, do cholery, sprzed przeszło dwu tysięcy lat, kiedy Brytania nie została jeszcze podbita przez Rzymian, a germańskich Anglów nie było wówczas na tej wyspie i nie istniał ten dziś światowy język, który wziął od nich swą nazwę. A co najważniejsze, mamy przecież zgrabne polskie słowo "życiorys"!. Nie mąćcie więc w głowach Polakom, ubiegającym się o jakąś posadę, tym sztucznym "si wi". I jeszcze akronim VIP = "very important persons". Jakże często dziennikarze mówią między sobą krótko i wygodnie o "wipach", nie trudząc się wyjaśnianiem, co to znaczy. Może jednak wymyślicie tu jakieś polskie, zrozumiałe określenie? Prominenci? Albo lepiej po prostu "ważne osoby?.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz